Ostatnie dwa spotkania w wykonaniu Bayernu nie wniosły niczego nowego do postrzegania poczynań tej drużyny. Jedyne rzecz, o jakiej mogliśmy się przekonać na ich postawie jest to, jaka przepaść dzieli czołową drużynę europejską (Barcelona) od jednej z najsłabszych w Bundeslidze (Eintracht). O meczu z Barceloną w myśl zasady "nie kopie się leżącego" nie ma sensu się zbytnio rozpisywać. Gdyby organizacja gry podlegała mierzalności badaniami laboratoryjnymi, można by ją spokojnie opisać słowami "nie stwierdzono". Ciekawiła mina Klnsmanna w tym spotkaniu, wyraźnie zaskoczonego. Po tym, co Bayern prezentuje w ostatnim czasie powinien raczej spokojnie siedzieć, bo nie obejrzał nic nowego. Oddajmy wprawdzie honor Barcelonie, zagrali naprawdę popisowo, wykorzystali braki Bayernu do cna. Nie było to jednak trudne, po raz kolejny potwierdziło się, że wystarczy zablokować środek pola i Bayern nie istnieje. Swego rodzaju novum był fakt, że Katalończykom udało się kończyć akcje Niemców już 30 metrów od bramki Butta. Oczywiście, wspomnieć należy, że obrona Bayernu była mocno przemeblowana, ale mimo tego nie może być tak, że każde prostopadłe podanie rywala znajduje swój cel, a minięcie trzech defensorów nie jest wielkim problemem.
Patrząc na miny van Bommela można było odnieść wrażenie, że widział, że coś jest nie tak. Nietrudno było to zobaczyć, bo nie tak było akurat wszystko, ale starał się w jakiś sposób przesterowywać poczynania partnerów. Mam nieodparte wrażenie, że gdyby zasiadł na ławce zamiast Klinsmanna, gorzej by nie było. Bo Klinsmann był w szoku.
W drugiej połowie, kiedy Barcelona przestała grać niewiele się zmieniło w grze Bayernu. Wystarczyło wyłączyć z gry Riberyego oraz odciąć od podań Toniego i można było spokojnie odliczać minuty do końcowego gwiazdka, oszczędzając siły. Jedynym, który próbował bardziej konstruktywnej gry był Ze Roberto, ale w pojedynkę z Barceloną wygrać się nie da. 0:4 to najniższy wymiar kary, a i tak oznaczał, że w przypadku niepowodzenia z Eintrachtem, Klinsmann będzie miał problem z dotrwaniem do końca sezonu na ławce przeznaczonej dla szkoleniowca Bayernu.
Sobotnim popołudniem nie oglądaliśmy innego Bayernu. Oglądaliśmy efekt San Marino w wykonaniu Niemców. Tak jak Polska po kompromitacji odkuła się na słabiutkim rywalu, tak Bayern zmiótł graczy z Frankfurtu. Eintracht przyjechał ustawiony ekstremalnie defensywnie, ale jego plan spalił na panewce już po trzech minutach. Potem można było odnieść sanmarińskie de ja vu. Bayernowi wraca pewność siebie i gra to, co mu wychodzi najlepiej- grę opartą na indywidualnych popisach graczy. Ponieważ zawodnicy Bayernu to mimo tego, co robi z nimi Klinsmann ścisła czołówka europejska, gdy tylko zeszła z nich presja i zaczęli uprawiać swój radosny futbol, było oczywistym, że skończy się to rzezią.
Frakfurt ani myślał przejąć inicjatywy, po 17 minutach było jasne, że wyjedzie bez punktu, toteż zdawał się oszczędzać siły na ważniejszy mecz za tydzień. Bayern zaś panował niepodzielnie, pomoc mogła grać bliżej napastników, gdyż nie przeszkadzali w tym rywale, efektem czego wreszcie znikła ogromna dziura w środkowej części boiska, uniemożliwiająca rozegranie piłki. Ataki Bayernu nie były szczególnie finezyjne, ale na Frankfurt, co oczywiste, sama różnica klas zawodników wystarczy. Słaba obrona gości pozwalała na indywidualne popisy Riberyemu, bez którego Bayern traci 30 procent potencjału ofensywnego. Na plus można Klismanoowi zapisać wycofywania Schwiensteigera bardziej do środka pola. Wprawdzie jest to leczenie nogi poprzez jej amputację, ale przynajmniej widać, że coś w głowie byłego reprezentanta Niemiec dzwoni. Odległość między środkiem a napadem zmniejszyła się dzięki temu, ale było to uzyskane najprostszym możliwych najmniej efektywnym z możliwych środków, a po części także dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności w postaci poczynań rywala.
Przed Bayernem rewanż z Barceloną, mecz tylko i wyłącznie o honor. Jeśli Barcelonie będzie zależeć to Bayern przegra po raz drugi, ale bardziej prawdopodobne, że mecz odpuści i mecz skończy się remisem lub skromną wygraną gospodarzy. Dużo ważniejszy będzie mecz w Bielefeldzie. Arminia nie jest silniejsza od Eintrachtu, a każda strata punktów bardzo oddali Bayern od mistrzostwa. A na tytuł ciągłe ma spore szanse. To skład zdecydowanie najsilniejszy w całej Bundeslidze, a tego nie może zmienić nawet Klinsmann.
Andrzej Gomołysek
www.tactics.pl
Źródło:
Komentarze