DieRoten.pl
REKLAMA

REKLAMA

Dettmar Cramer o Uli Hoenessie

fot. J. Laskowski / G. Stach

Panie Cramer, czy miałby pan czas porozmawiać z nami o Uli Hoenessie.
„O Ulim bardzo chętnie. Znam go już przecież bardzo długo. Odkąd skończył 14 lat. Więcej niż 1/4 jego życia. Pierwszy raz zobaczyłem go w 1966 roku w Duisburgu”.

REKLAMA

 

REKLAMA

REKLAMA

Co wtedy pan pomyślał, jak go pan zobaczył?
„Bardzo mi zaimponował. To było dwa tygodnie po finale Mistrzostw Świata na Wembley, byłem wtedy asystentem Helmuta Schon. DFB kazało wtedy wyszukać podczas turniejów zespołów szkolnych najlepszych piłkarzy poszczególnych landów – jeden wyróżniał się wtedy wyjątkowo. Bardzo silny, szybki, młody chłopiec z blond włosami. Jak on miał piłkę to prawie niemożliwe było mu ją odebrać. To był właśnie Uli Hoeness. Był pewny siebie, miał wyznaczony cel, miał siłę przebicia – to go charakteryzowało”.

 

REKLAMA

Przebijać się musiał jak w 1970 doszedł do FC Bayernu. Ta pewność i zaradność nie przypadła do gustu Beckenbauerowi i innym liderom klubu z Monachium.
„To było jeszcze przede mną, za czasów Udo Lattka. Na początku było na pewno trochę spięć, tego nie da się ukryć. Ale z czasem wszyscy widzieli, że nie mogą z niego zrezygnować – są od niego uzależnieni. On kierował grę. Nie do powstrzymania. Najpóźniej wszyscy przekonali się o tym w 1974, w finale pucharu Europy z Atletico Madryt. Bawarczycy wygrali wtedy 4:0 po dwóch bramkach Uli Hoenessa i dwóch Gerda Mullera. Jak ja w 1975 dołączyłem do FC Bayernu, to on był już wielką osobowością w tym klubie”.

 

Czym jest dla pana osobowość?
„Osobowość wywodzi się z łacińskiego, co oznacza coś w stylu przebijania się dźwięku. Dawniej w teatrze aktorzy trzymali sobie maski przed twarzą. To co przebijało się przez maskę było osobowością danego aktora. W piłce zawodnicy mają założony dres treningowy, ale u wielu z nich nic przez ten dres się nie przebija. Jednak u niektórych ma to miejsce. On może nie był jedynym z tym darem w FC Bayernie, ale był na pewno takim typowym przewodniczącym klasy”.

 

Czy ten buntowniczy młodzik jaki pojawił się w FC Bayernie był za pana kadencji już prawdziwym liderem drużyny?
„On był główną postacią. Był starszym bratem Rummenigge”.

 

Od Rummenigge?
„Tak. Jak mieliśmy spotkania na wyjeździe i byliśmy w hotelu, to wieczorem przechadzałem się po pokojach, siadałem na skraju łóżka by porozmawiać o jutrzejszym spotkaniu. To był taki rytuał. Hoeness i Rummenigge dzielili z sobą zawsze pokój i gdy się u nich pojawiałem to zawsze Uli tylko rozmawiał i przedstawiał jemu i mnie swoje sugestie. Jednak głownie z nim się dzielił swoimi przeżyciami i doświadczeniem. Rummenigge się wiele od niego nauczył. Uli był wielkim graczem”.

 

Aż do swojej kontuzji, w spotkaniu finałowym Pucharu Mistrzów Krajowych z Leeds.
„To było straszne. 28 maj 1975 roku, pamiętam to jak dziś. Wynik 0:0, Uli wyrzuca piłkę z auto i nagle jego kolano się ugina. Obok mnie siedział lekarz drużyny i powiedziałem mu: to na pewno łękotka. W Monachium, pierwsza diagnoza: to nie jest łękotka. Uli powiedział wtedy, że nic mu nie jest, ale on zawsze tak mówił. Zawsze był twardy w stosunku do siebie. Raz po spotkaniu udałem się z nim do klinki, gdyż miał krwiaka. Wtedy wbili mu w kolano ogromna igłę i wysysali krew. Uli nawet nie drgnął przy tym. Twardy chłopak. Kto by wtedy, na mistrzostwach szkolnych spodziewał się, że ktoś tak silny z niego wyrośnie”.

 

Jak potem, w 1975 roku potoczyło się to wszystko dalej, z jego kolanem?
„Kilka tygodni po finale, przed nowym sezonem podczas treningu gdzie graliśmy w siatkówkę jego kolano znowu się ugięło. Pojechaliśmy do kliniki i nagle wszyscy zauważyli że łękotka jest przebarwiona, czyli była tam już rysa – rysa z 28 maja”.

 

Od tego momentu wszystko powoli się staczało, było kilka powrotów, ale Uli już nigdy nie był tak naprawdę zdrowy. Czy już wtedy przygotowywał on wszystko pod pracę jako menadżer?
„Opowiem panu pewną historię. Chce pan posłuchać?”

 

Tak, proszę.
Przed jednym z sezonów co weekend podróżowaliśmy: piątki, soboty, niedziele – spotkania towarzyskie z amatorskimi zespołami z całej Bawarii. Codziennie jeden mecz. Dla takich zespołów było to wydarzenie roku, stadiony i boiska pękały w szwach. Umowa wtedy była taka, że Bayern dostawał 80% zysków ze spotkania, a gospodarze tylko 20%. Na te spotkania jeździliśmy autobusem wspólnie, ale tylko Uliemu mówiłem wtedy: przyjedź proszę swoim samochodem”.

 

Hoeness jeździł sam swoim BMW? Czemu tak?
„Po gwizdku chcieliśmy jak najszybciej odjechać, a chodziło przecież jeszcze o załatwienie rachunku. Tym zajmował się Uli. Kiedy to mu już autobusem wracaliśmy, Uli siedział jeszcze tam i regulował finanse. On – zawodnik. Zawsze robił to csumiennie i precyzyjnie – nigdy nie zabrakło nawet pfenninga. To niech posłuży jako przykład tego jak wcześnie u Uliego wyczuliśmy smykałkę do finansów. Bardzo odpowiedzialne obchodzenie się z pieniędzmi – tego nauczył się w domu u swoich rodziców”.

 

Dokładnie ta smykałka sprawiła, że Hoeness jest jedną z najbardziej polaryzujących osobowości w niemieckiej piłce. Zazdrośnicy krytykują go, gdyż uważają że sukcesy FC Bayernu są kupione przez Hoenessa.

„Zazdrość. Zazdrość. Jasne jest też to, że jest liderem ataku, często eksploduje, ale to też należy do jego osoby. On stał się twardy. Proszę nie zapomnieć: katastrofa samolotu z 1982 roku, którą jako jedyny przeżył też go wzmocniła. Stał się surowszy i bardziej wymagający w stosunku dla siebie. Jednak Uli to też bardzo serdeczny człowiek, społeczny i lubiący obdarowywać. To ile on prawdę dobrego robi nie wie nikt, nie wiem jak i nie wie pan. Uli tryska opiekuńczością. On był wspaniałym menadżerem i teraz jako rezydent też nie potrafi odpuścić w tej kwestii”.

 

Oczywiście, że nie. Czy spytał go pan kiedyś, gdzie byłby teraz Bayern bez niego?
„Nie, o takie rzeczy się nie pyta”

 

Nie?
„Nie ma sensu o takie coś pytać i też nie wypada”.

 

Proszę powiedzieć jeszcze na koniec czy jest pan sobie w stanie wyobrazić FC Bayern bez Uli Hoenessa?
„Trzeba sobie to wyobrazić. To wszystko musi się również bez niego toczyć. Będą pewnie padać pytania: ale czy będzie tak dobrze jak teraz? Wtedy trzeba odpowiedzieć: miejmy nadzieję, że przyjdzie ktoś, kto będzie to tak dobrze robić to jak Uli. Tego trzeba życzyć FC Bayernowi. Bayern będzie istniał również bez Uliego Hoenessa. To wie też on sam. Każdy musi kiedyś odejść”.


 

"W życiu nie ma nic za darmo"

To, że od życia nie dostajemy nic za darmo nauczył się Uli już we wczesnym dzieciństwie. „Mój ojciec wstawał o trzeciej w nocy i udawał się do kuchni na zapleczu sklepu. Moja mama rano nam najpierw przygotowywała śniadanie, a potem stała w sklepie za ladą  - w weekendy jeszcze zajmowała się pracą papierkową” – przypomina sobie Uli Hoeness, który w czwartek będzie obchodził swoje 60 urodziny. „Jeśli w święta z dziesięciu gęsi dwie nie zostały sprzedany to wigilia nie była już tak radosna. Już wtedy miałem tą świadomość, że trzeba bardzo ciężko pracować aby cos osiągnąć”.

 

Hoeness osiągnął w swoim życiu wiele – FC Bayern nigdy nie byłby bez niego tym czym jest teraz: numerem 1 w Niemczech i czołowym klubem Europy. Jako piłkarz, menadżer i teraz prezydent był i jest gwarantem sukcesów. 20 mistrzostw Niemiec, 11 wygranych w pucharze Niemiec, wygrana w Lidze Mistrzów i Pucharze Mistrzów Krajowych, wygrana klubowych Mistrzostw Świata, wygrana w pucharze UEFA – tak wygląda dorobek mistrza Świata i Europy. W wieku 27 lat musiał zakończyć swoja karierę z powodu problemów z kolanami. W sumie z jednej strony też było to szczęście dla FC Bayernu, gdyż w innym wypadku, kto wie jakby potoczyły się losy Uli Hoenessa.

 

42 lata na służbie w FC Bayernie, symbioza – tak swój stosunek z klubem nazwa Uli. Teraz z dumą spogląda na to co udało mu się osiągnąć. „FC Bayern to wielkie społeczne wydarzenie” – zachwyca się prezydent klubu z Bawarii.

 

W listopadzie 2009 roku z 99,3% poparciem po 30 latach jako menadżer przystąpił na nowe stanowisko. „Jeśli dzisiaj na to tak popatrzę to wiele rzeczy udało mi się zrealizować i powstał klub jaki sobie wyobrażałem” – mówi Uli Hoeness i przypomina jeszcze o własnym stadionie i kompleksie treningowym na Sabener Strasse. „W latach 70-tych zimą nie było tam nawet źdźbła trawy. Przebieraliśmy się w drewnianej szopce u dziadka Remma, który paląc swoje cygaro czyścił nam buty”.

 

W drodze od zadłużonego ligowca do jednego z najbogatszych klubów Europy, którego obroty w minionym roku wyniosły 328,5 mln euro oprócz imprez klubowych często potrzebne były też plastry i bandaże. „Już jak byłem młodym menadżerem to musiałem się strasznie rozpychać łokciami, musiałem bronić tego klubu zębami i pazurami. W drodze do szczytu leciały wióry”. Jednak nigdy nie dochodziło do nieludzkich zachowań, stwierdza król kulturalnej kłótni.

 

Większość osób, które spotkały legendę Bayernu były z niej zachwycone i wypowiadały się o Ulim w samych superlatywach. On sam „też nie poznał więcej niż palców u dłoni osób, z którymi nie chciałby mieć nic wspólnego”. Jednym z nich zapewne jest były menadżer Werderu Brema, Willi Lemke, którego Uli Hoeness uważa za totalnie nierozsądnego. Również przy Christohpie Daumie, Uli też raczej nie ma ochoty na dłuższą rozmowę.

 

Afera z Daumem to chyba jedyna sprawa, która przez wszystkie te lata przerosła Uliego. „Wtedy poleciałem na dwa dni do Marbella, aby przyjrzeć się obozowi treningowemu. Tam zauważyłem, że już nad tym nie panuję. Chciałem potem to wszystko zatrzymać ale było już za późno” – przypomina sobie Uli Hoeness, dla którego to wszystko się dobrze skończyło. Daum oddał wtedy próbkę swoich włosów, która wykazała że zażywał narkotyków.

 

Jakiś szczególnych celów Uli nie obiera sobie na przyszłość. Wyklucza na pewno możliwość członkowstwa w takich ugrupowaniach jak: DFB, UEFA, FIFA czy DFL. „W moim repertuarze nie występuje niedokończona symfonia” – mówi ojciec dwójki dzieci oraz dziadek jednego wnuka. Nie myśli on również o emeryturze: „chce spróbować być bardzo aktywną 60-siatką, albo raczej aktywnym 60-cio latkiem”.

 

Liczba składających życzenia na pewno będzie długa, a impreza 13 stycznia niezapomniana. „Uli to w pewnym sensie imprezowa bestia” – mówi Karl-Heinz Rummenigge. Już teraz swoją obecność zapewnił Gunter Netzer i może pojawi się nawet wróg numer 1 Willi Lemke.

 

Hymny pochwalne i tak już były i będą zawsze: „Uli Hoeness to wyjątkowa figura w FC Bayernie, która ma niewiarygodnie duży wpływ na to co ten klub teraz prezentuje” – mówi Rummenigge, który widzi w Ulim osobę, która „podchodzi i prowadzi ten klub bardzo emocjonalnie”.

 

 

Katsche Schwarzenbeck wspomina Ulego

Cesarzowi wydawał się być podejrzany, był nowy, był blondynem ze Szwabii. A obu jednak coś łączyło: oboje dorastali w klasie robotniczej, jeden przy ulicy Giesing w Monachium, a drugi na ulicy Eselsberg w Ulm. Jednego ojciec był listonoszem, a drugie masarzem. Oboje widzieli też w piłce możliwość na wybicie się ze swoich grup społecznych. Jednak Beckenbauer był sześć lat starszy od Hoenessa i już znaną postacią w piłce nożnej – gwiazdą w Niemczech i FC Bayernie. Gdy Franz w 1966 roku walczył o tytuł na Wembley to mały Uli grał jeszcze w reprezentacji szkoły. Kiedy to w 1970 przyszedł do Monachium, to nie było to raczej miłe powitanie ze strony 'starszych' z Bayernu.

 

„On uważa, że cały świat toczy się wokół jego pępka” – powiedział wtedy Beckenbauer o Ulim. Oni nie przepadali za sobą.

 

Bayern był wtedy bardzo zżytym zespołem. Bawarczycy zdobywali wtedy mistrzostwo Niemiec, puchary Niemiec oraz puchar Europy – Maier, Beckenbauer, Muller. Wtedy byli liderzy drużyny i jasno wyznaczona hierarchia – nowi mieli bardzo ciężko, a w szczególności gdy nie chcieli się odpasować panującym zasadom. Wtedy takim kimś był Uli Hoeness.

 

Jednym, który wtedy z boku bacznie się tej sytuacji przyglądał był Katsche Schwarzenbeck. „To co już wtedy u niego zauważyłem była jego pewność siebie. Był bardzo ciekawski, on chciał wiedzieć wszystko co się dzieje w klubie. Do wszystkiego się mieszał”. Samemu Schwarzbeckowi raczej to nie przeszkadzało: „mnie wszystko to, mało co interesowało. Ja się cieszyłem jak dawano mi spokój, chciałem rgrać tylko w piłkę”.

 

Jednak Hoeness nie dawał spokoju i bardzo dobrymi spotkaniami wywalczył sobie szacunek. Wspomagany był przez swojego odkrywcę Udo Lattka, który go ściągnął z Ulm i czasem również przez Roberta Schwana, który pozwalał mu czasem nosić swoje walizki jak jeździli do spotkania treningowe czy też obozy.

 

To było też podczas jednego z wyjazdów w pierwszym jego sezonie – przypomina sobie do dokładnie Schwarzenbeck. Wszyscy piłkarze byli już w pokojach, gdy chłopiec hotelowy zaczepił Schwarzenbecka i powiedział mu, że młody gracz od dłuższego już czasu stoi przy aparacie telefonicznym. „Ciągle coś mówił o akcjach i giełdzie. Już wtedy dało się zauważyć, że ma smykałkę do interesów”. Dokładnie tak ja i teraz.

 

Dwa miesiące temu Uli Hoeness udzielił wywiadu, w którym powiedział o swojej strategii działania na runku finansowym i o tym jak w latach 80-siatych założył klub inwestycyjny. Mówił również o nieodpowiedzialnej manipulacji rynku co powoduje, że ludzie w Indiach czy Bangladeszu głodują, gdyż nie stać ich na ryż. Cały Hoeness – stoi między dobrem ludzi, a wielkim kapitałem.

 

Bayern dużo zawdzięcza Hoenessowi – już wtedy gdy był aktywnym sportowcem. Swój najważniejszy mecz w karierze Uli rozgrywa w 1973 roku. 1 runda Pucharu Mistrzów, spotkanie rewanżowe z Atvidaberg FF. FC Bayern wygrał u siebie 3:1, a teraz przegrywał 3:0, aż do momentu gdy do bramki trafia Uli Hoeness. Uratował on spotkanie i odbył się konkurs rzutów karnych, gdzie też zdobył bramkę.

 

Bawarczycy w maju 1974 roku zdobyli Puchar Europy Mistrzów Krajowych, w kolejnych dwóch latach powtórzyli ten wyczyn. Do tego dochodziły sukcesy na własnym podwórku. Poza tym Uli zdobył jeszcze mistrzostwo Świata i Europy. Jednak w 1976 rozpoczął się kryzys. W tym roku Uli nie trafił z rzutu karnego i do finałów Mistrzostw Europy awansowała Czechosłowacja. Niedługo po tym w listopadzie Uli rozegrał swoje ostatnie spotkanie w reprezentacji. Pojawiały się kolejne kontuzje i próby powrotu ale potem w Nurnbergu nadeszło smutne zakończenie kariery. Miał wtedy 27 lat.

 

W 1979 był już typowym menadżerem i mógł o wszystkim decydować. Już jako młody chłopak lubił to robić. W Ulm, gdy był małym chłopcem przechodząc obok sklepu zauważył piłkę – taką łaciatą, czarno-białą. 34 marki kosztowała wtedy ta piłka, ale Uli chciał ją mieć za wszelką cenę. Dlatego też pomagał on w sklepie rodziców bardziej niż kiedykolwiek wcześniej i zarabiał pfenninga za pfenningiem. Codziennie przechodził obok tego sklepu żeby sprawdzić czy ta piłka nadal tam jest. Była i była też wtedy, gdy miał już uzbieraną sumę i mógł sobie ją kupić. „Wtedy stałem się królem” – powiedział kiedyś Uli: „wtedy mogłem decydować kto z nami może grac, a kto nie”. Hoenessowi zawsze się to podobało: mieć władzę.

 

Swoim starym przyjaciołom nadal pozwala grywać – u niego w Bayernie. Gerd Muller, któremu po problemach z alkoholem dał posadę. Mehmetowi Schollowi, swojemu uczniowi, którry pracuje teraz z rezerwami. Oczywiste również Katsche Schwarzenbeck – on dostarcza FC Bayernowi materiałów biurowych, od długopisów po papier świąteczny.

 

Czasem Katsche spotyka Uliego na korytarzu i potem spędzają czas na krótkich rozmowach na różne tematy, głównie o piłce. Na pewno jednak nigdy nie rozmawiali o akcjach.

 

 

Gustav Malejko wspomina dzieciństwo z Ulim

Eselsberg, tak nazywa się pewna ulica w Ulm, na której Gustav Malejko już dawno nie był. Całe wieki już, ale w ogóle czemu miałby tutaj przychodzić? – obecnie wygląda jakby pusty, ten domek z numerem 1. Na rogu budynku jest sklep z napojami, którego właścicielem jest Joe, ale on sam mało kiedy zagląda do niego. Jak był tu jeszcze sklep mięsny to jego właścicielami byli Erwin i Paula, który cały dzień spędzali w swoim sklepie. Wtedy też Gustav Malejko codziennie po szkole przychodził tutaj na obiad. Na kiełbaski czy też po serową bułkę z wątróbką. Jadał u swojego najlepszego przyjaciela, kolegi z ataku u rodziców Uli Hoenessa.

 

Wspólnie grali w TSG Ulm 1846, Uli chodził wtedy do gimnazjum w Schubart, a Gustav w Humboldt i Malejko lubi wspominać ten czas, kiedy to mama Paula go serdecznie witała, a Uli Hoeness już wtedy był tak wspaniałym człowiekiem. „Miał wyznaczony cel, był silnej woli, bardzo pracowity, pełen energii i przekonany, co do siebie. On wybijał się spośród wszystkich” Chciał zostac piłkarzem, tutaj chodziło też o awans społeczny z klasy robotniczej, chciał uciec z Eselsberg. Raz w Carisheim odbył się mały turniej, a jak to bywa przy takich turniej postawiony został obok też namiot z piwem. Dzień zakończył się masowym pijaństwem. Tylko Uli i Malejko stali przed namiotem i Hoeness powiedział wtedy: „popatrz Gustav, oni tylko piją, a my nie. My zagramy kiedyś w Bayernie”. Przynajmniej miał w połowie racje.

 

Talent Uli Hoeness już niebawem poznała cała republika, całe Niemcy wschodnie. Hoeness 1967 roku w Berlinie na Olympiastadion zadebiutował w szkolnym meczu międzynarodowym z Anglią. Zdobył przy tym dwie bramki, a Anglicy przegrali 0:6. Młodzi gniewni zrewanżowali się za spotkanie na Wembley, a gazety pisały potem o Uli Hoenessie: „wybawicielu w wersji kieszonkowej”.


W sklepie mięsnym przy ulicy Eselsberg to też stało się tematem i oczywiście rodzicie byli dumni z Uliego – nawet wtedy jak Uli przerwał obóz młodzieżowy, aby potem przejechać 60 km na rowerze i nie przegapić spotkania w klasie okręgowej. Pojawił się w przerwie spotkania, jego zespół przegrywał 4:0! Po przerwie zdobył 4 bramki, jego drużyna wygrała spotkanie 6:4. Od mamy w nagrodę dostał wtedy ciasto truskawkowe – jego ulubione.

 

Jednak rodzice nie mieli czasu, aby się aktywnie zajmować karierą swojego syna, były wtedy ważniejsze rzeczy. „Mięso i kiełbasy były chlebem powszednim” – mówi Malejko, a Uli Hoeness sam kiedyś mówił, że nie raz po tym jak zliczali kasę i brakowało jakiegoś grosza to musiał pod ladą na kolanach go szukać. Erwin, Paula, Uli i Dieter. Ten też grał, ale nie miał tego czegoś.

 

„Dieterowi brakowało talentu jaki miał Uli” – mówi Malejko. „On próbował tylko naśladować Uliego”. Dieter był na początku bramkarzem - aż do 15 roku zycia. Potem potrzebowaliśmy kogoś w ataku i tam go przesunęliśmy – na tej pozycji został też do końca swojej kariery. Dieter na początek trafił tylko do VfR Aalen, a Uli od razu do Bayernu.

 

W 1970 ściągnął go Udo Lattek do Monachium, dostal też wtedy BMW 2002ti. Tym samochodem też pojechali w czwórkę na urlop na południe Europy: Uli ze swoją Susi, przyszła żoną, a Gustav ze swoją Ottillie. Uli był bardzo zdyscyplinowany, ascetyczny i fanatykiem samokontroli wspomina Malejko. „Uli bardzo uważał. Dla przykładu za żadną cenę nie chciał za długo przebywać na słońcu”. On uważał, że nie wypada mu pojawić się na treningu Bayernu zbyt opalonym. „Również przy jedzeniu Uli straszni uważał. On miał rozpisany plan tego co może jeść i w jakich ilościach”. Jeśli wieczorem wychodzili na pizze, to tylko trojka z nich zamawiała deser, Uli bał się, ze może to zaszkodzić jego figurze i formie. Dlatego tez wtedy Uli wyglądał na bardzo wytrenowanego i umięśnionego. Teraz już tak raczej nie wygląda.


Również już bez kolejnych urlopów byli nadal przyjaciółmi, oboje menadżerami z sukcesami, oboje prowadzą firmy, już od 27 lat. Uli prowadzi FC Bayern, a Gustav firmę zajmująca się obróbką powierzchni z kamieni naturalnych. Nigdy tez Malejko nie ugryzł w granit przy znajomości z Hoenessem. Gustav był w radzie nadzorczej SSV Ulm i gdy pojawiły się problemy z pieniędzmi to pojawił się również Uli, który dał wiele pomocnych wskazówek swojemu koledze. Od śmierci swoich rodziców 1998 roku Uli rzadko kiedy wraca w swoje ojczyste strony. Ojciec zmarł w mu wtedy w sierpniu, a mama w październiku.


Malejko – on miał swoja sześćdziesiątkę już kilka miesięcy temu – mówi o tym pewna stara filozofia piłkarzy ulicznych, która porównuje życie z czasem trwania meczu piłkarskiego. „Już ma za sobą 2/3” – mówi Malejko: „teraz chodzi o to, aby dobrze zarządzić ostatnie minuty i dograć spokojnie do końca meczu”. Jednak w to, że Hoeness przystopuje na ataku i gra będzie polegała na spokojnej wymianie piłki w środku pola sam Malejko raczej nie wierzy: „ciężko sobie takie coś wyobrazić. Bayern bez Hoenessa czy Hoeness bez Bayernu. To jest niewyobrażalne”.

Oboje chcieli się spotkać w trackie meczu koszykówki pomiędzy Bayernem, a zespołem z Ulm, który odbędzie się 4 stycznia. To czy pojawi się na nim Uli nie jest pewne. Jeśli nie, to oboje na pewno mają piękne wspólne wspomnienia. Takie, co pokazują co jest najważniejsze w życiu.

 

 

 

Wywiad z Uli Hoenessem

 

Paul Breitner kiedyś powiedział, że gdyby nie tak ciężka kontuzja w wieku 27 lat, to pan nigdy nie stałby się menadżerem. Zgadza się pan z tym?
„Raczej nie. Nigdy nie chciałem być trenerem, ale zawsze chciałem mieć pracę związana z piłką. Dlatego też naszedł mnie ten pomysł i zostałem menadżerem. Jednak jak się przypatrzymy dokładnie tej historii, to wszystko jest w jakiś powiązane ze sporą ilością szczęścia”.

 

Jak mam to rozumieć?
„Gdybym wtedy poszedł do Hamburga SV, a nie do Nurnbergu to na pewno teraz nie miałbym fabryki kiełbasek i prawdopodobnie nie stałbym się też menadżerem w FC Bayernie. Nawet jakbym wtedy został w Monachium, w tym totalnym chaosie - to też nie wiadomo co by było. A tak zadzwonił do mnie wtedy Neudecker (prezydent FC Bayernu), że mnie potrzebuje”.

 

Jak wspomina pan swój czas jako menadżer FC Bayernu?
"W 1979 gdy rozpoczynałem pracę FC Bayern miał obrót w wysokości 12 mln marek z czego 7,5 mln długów. 85% z tych dochód pochodziły z kieszeni kibiców goszczących na stadionie i tylko 15% z dziedziny: telewizji, marketingu czy sponsoringu. Moje zadanie polegało na zmniejszeniu tej zależności. Jednak wtedy to nie było tak jak dziś, gdzie możesz sobie wybierać partnerów. To było pukanie od drzwi do drzwi. Trzeba było tworzyć nowe pomysły”.

 

Na przykład jakie?
„Poleciałem wtedy do USA aby się dobrze zapoznać z merchandisingiem. U nas takiego czegoś nie było. Ja słyszałem tylko ciągle że w amerykańskim footballu, baseballu czy basketballu zarabiało się miliony na t-shirtach, szalikach, czapkach czy torebkach. Mieliśmy małą bazę wyjściową i zaczęliśmy budować kilka sklepów”.

 

Czy ma pan swój ulubiony fanshop?
„Oberhausen to było coś. Moim marzeniem zawsze było trochę podenerwować Dortmund i Schalke. Na początku sklep ten notował tylko straty, to było coś nowego dla nas. Jednak ja zawsze powtarzałem: dla mnie ważniejsze jest to, że Assauer (wtedy menadżer Schalke 04) jadąć codziennie rano do pracy musi mijać nasz sklep. Obecnie ten fanshop ma się bardzo dobrze”.

 

Czy z okazji okrągłej rocznicy 60 urodzin pozwoli pan sobie na spojrzenie w przeszłość?
„Nie jestem dużym romantykiem i jestem przywiązany do teraźniejszości. Mam nadal bardzo napięty plan, przy którym nie mam zbyt dużo czasu patrzeć wstecz – nawet tego nie chce. W tym biznesie nie ma czasu na odpoczynek. Na to będzie czas jak skończę pracować. Nawet jeśli wygra się Ligę Mistrzów to trzeba dalej w 100% być skoncentrowanym na tym co jest teraz i będzie w przyszłości”.

 

Jak widzi pan swój FC Bayern teraz?
„Jak ten klub żyje, jak pulsuje, jak wkomponował się w społeczeństwo – to wspaniała sprawa. To są sprawy, z których wszyscy możemy być bardzo dumni. To jest coś wyjątkowego”.

 

Czy wizjoner Hoeness ma jakieś konkretne wyobrażenie FC Bayernu z przyszłości?

„W aspektach sportowych jesteśmy bardzo dobrze uzbrojeni. Jeśli ‘UEFA’ w przyszłych latach wprowadzi w życie ‘Financial Fairplay’ to liga niemiecka, a w szczególności FC Bayern jest na to bardzo dobrze przygotowany. My spełniamy wszystkie kryteria już teraz. Nie musimy nic zmieniać czy przestawiać w przeciwieństwie do wielu innych klubów. Proszę popatrzeć na taki Manchester City – nie będą mogli już zapisać sobie 228 mln euro strat”.

 

Jednak czy nie będzie znowu jakiś luk?
„Oczywiście, ze będą. Jednak nikt nie ukryje 228 mln euro. Tutaj duże znaczenie będzie miało jak poważnie do swojego zadania podchodzić będą kontrolerzy. Rummenigge powtarza mi zawsze: Michel Platini chce wiedzieć wszystko”.

 

Jak widzi pan swoją rolę jako prezydenta. Na początku zostawał pan raczej w cieniu w stosunku do publiki. Dopiero przy temacie Louisa van Gaala przeszedł pan znowu do ofensywy…
„To była też po części osobista sprawa. Tutaj postąpiłem spontanicznie i intuicyjnie. Jednak to prawda, że na początku nie rzucałem się tak w oczy. Robiłem ten błąd, że czasem gdy szybko udawałem się ze stadionu do samochodu rzucałem jakąś uwagę, która później wystarczyła na zapełnienie całej strony. Nie doceniałem mocy tego”.

 

Czy w wieku 65 lat nadal będzie prezydent Uli Hoeness?
„Moja prezydentura kończy się wraz z przyszłym rokiem, wtedy będę miał prawie 61 lat. Jeśli zostanę jeszcze raz wybrany to będę miał 64 lata. Wtedy się zobaczy co będzie dalej i czy sił starczy”.

 

Osiągnął pan wszystko. Czy jest pan w stanie wyobrazić sobie już teraz zakończnie tej przygody?
„To jest dokładnie ten błąd jaki robią ludzie. Ja się cieszę z życia i czerpie z niego w całości. Oczywiście zdarzają się sytuacje, gdzie myślę: pocałujcie mnie wszyscy w dupę. Jednak następnego dnia już wszystko jest zapomniane. Bardzo chętnie chodzę do pracy i mam wielu przyjaciół, którzy mają 60/70 lat i byliby bardzo dobrymi menadżerami, ale już nic nie robią. Ich proces starzenia się jest dramatyczny”.

 

Czy boi się pan tego – starzenia się?
„Nie, nie boję się”.

 

Obecnie możemy tez pana zobaczyć w reklamie. Dlaczego pan to robi?
„Robię to tylko dla partnerów i tylko wtedy, gdy pokazany jestem jako inna osoba. Wtedy w 99% przychodzą do mnie ludzie i mówią: pan jest zupełnie inny. Jednak w sumie taki naprawdę jestem. To mi sprawia przyjemność. Do tego ludzie przebywający w moim otoczeniu tracą też w pewnym stopniu swoje zahamowania co jest również dobre”.

 

Czy jest panu ważny własny image?
„Nie jestem typem osoby, która rano wstaje i mówi: co muszę dziś zrobić aby dobrze wyglądać. Tego nigdy jeszcze nie zrobiłem. Również nieprzygotowany podchodzę do wywiadów telewizyjnych u Maybrit Illner czy u Anne Will. Nie chcę znać pytań wcześniej”.

 

Pan nigdy nie unika konfrontacji. Czy żałuje pan jakiś rzeczy, które się wydarzyły?
„Czasem daje się ponieść, ale jestem też gotowy zawsze przeprosić. Nie należę tez do ludzi, których można szybko urazić”.

 

Czy nadal ma pan wrogów z takich własne spontanicznych zachowań?
„Na trasie 30 lat zostały może dwie czy trzy takie osoby. Z Christopherem Daumem nie mam już nic wspólnego, ale chętni bym mu podał rękę. Jedyny, który nie daje spokoju jest Willi Lemke, z którym od lat nie mam nic wspólnego. Ale czy jest jeszcze ktoś? Nie ma chyba zbyt wielu osób co mają ze mną problem i mogą powiedzieć: ale z niego dupek”.

 

Czy Uli Hoeness ma jeszcze jakieś marzenia poza tymi czysto sportowymi?
"Gdyby to były jakieś ekstremalne życzenia to bym sobie je spełnił. Nie jestem niewolnikiem swojej pracy. Mogę sobie pozwolić na wiele rzeczy. Jednak będę próbował je realizować od poniedziałku do piątku, tak aby w sobotę móc być na meczu”.

 

Pan mówi, że nie jest niewolnikiem swojej pracy. Jednak jest pan z nią związany 24 godziny na dobę. Jak to rozumieć?
„Ponieważ nie rozpatruję jej w kryterium obciążenia. Ja nie muszę leżeć 14 dni na plaży aby poczuć się wypoczęty. Mi wystarczy pięć, sześć dni spokoju, tak jak teraz przez święta”.

 

Pomimo tego, czy był może okres, gdzie nie miał pan już zupełnie sił do pracy?
„Był tylko jeden taki okres, w czasie afery z Daumem. Wtedy po raz pierwszy nie wiedziałem co dalej. Nie miałem wtedy jednego rywala czy dwóch, ale cały świat był przeciwko mnie. Zlekceważyłem wtedy cała tą sytuację i miałem wrażenie, że nad niczym nie panuje już”.

 

Na szczęście pojawiła się próbka włosów Dauma…
„W gruncie rzeczy to było szaleństwo, aby takie coś robić. Nikt go wtedy do tego nie zmuszał. Miałem szczęście, że on się na to dobrowolnie zgodził. Nie wiem jakby się to dalej potoczyło, gdyby tego nie zrobił. Mój image mógł wtedy doznać dużego uszczerbku”.

 

Kiedyś powiedział pan, ze jakby powstała biografia to musiałby pan wyemigrować do Australii…
„Teraz musiałbym pewnie jeszcze dalej uciekać – gdybym opowiedział to wszystko co przeżyłem. To jest niesamowite. Jednak z mojej strony nie będzie żadnej biografii”.

 

Jaki wpływ miała katastrofa samolotu z 1982 roku, która pan przeżył?
„Przyjęło się, ze człowiek po takim czymś chce zmienić swoje dotychczasowe życie. Taki też miałem zamiar. Jednak po pół roku było wszystko jak kiedyś. Nie potrafiłem sobie już przypomnieć tego wypadku. To mi też bardzo pomogło. Oczywiście, mówię sobie: teraz podchodź do wszystkiego spokojniej, ale w tym celu to chyba musiałbym zmienić pracę”.

 

Co pana napędza?
„FC Bayern rozwinął się bardzo pod każdym względem. W Barcelonie mówi się ‘Mes que un club’ – ja też musze powiedzieć, że FC Bayern to coś więcej niż klub. To jest filozofia, wizja – wszędzie widać jakie emocje wzbudza ten klub. Chcę pomóc, aby tak nadal było”.

 

Widzi pan w tym jakiś problem?
„To wielkie zadanie dla nas wszystkich, aby w następnych pięciu latach podejmować odpowiednie decyzje, naszą pracę przekazać w odpowiednie ręce. Potrzebujemy czterech, pięciu osób. To bardzo trudne zadanie. Ja miałem 30 lat czasu, w których to obrót z 12 mln marek zamienił się na 350 mln euro. Jednak każdy kto teraz przyjdzie nie będzie miał tego czasu, nie dostanie go”.

 

Czy można sobie w ogóle wyobrazić FC Bayern bez Uli Hoeness?
„Takie pytanie zadaje wiele osób. Jednak wszystko idzie do przodu”.

 

Czyli można pana w każdym calu zastąpić?
„Mam nadzieje, że nikt tego nie spróbuje, nie da się zastąpić danej osoby. Pracę tak, ale nie jego charyzmę. Są też inne drogi aby dobrze budować klub”.

 

Czy ma pan na 2012 roku jakieś życzenie na nagłówek w gazetach?
„Jeśli chodzi o sportowe aspekty to na pewno chciałbym wygrać finał Ligi Mistrzów w Monachium. Jednak nie chcę jeszcze bardziej zwiększać presji na zespole. Inni pytają często co ma się zmienić, albo jakie mam jeszcze cele. Ja uważam, że najważniejsze jest móc powiedzieć: jestem zadowolony. Zawsze wyżej, zawsze dalej, zawsze szybciej – tak się nie da".

 

Ma pan jakieś postanowienia na nowy rok?
„Mam je zawsze: planuje zrzucić 5 lub 10 kilogramów. Najlepszą terapią jest dla mnie dobra gra mojego zespołu. Wtedy też mam szanse schudnąć”.

 

Przecież to nie wygląda tak źle…
„Ostatnio rzadko cieszyliśmy się z lat, w których możemy by zadowoleni. Ten sezon póki co jest wspaniały; mistrzostwo jesieni, Liga Mistrzów i sytuacja finansowa. Mamy wszystko: w klubie panuje spokój – nie ma kłótni i problemów. To jest też moja tajemna recepta na sukces: żyć w zgodzie i kłótnie rozwiązywać wewnątrz klubu. Wrogowie siedzą na zewnątrz, ich trzeba zwalczać, a nie siebie samego”.

 

To jest ta wielka różnica w porównaniu z minionym rokiem?
„Tak. Nie mamy żadnych konfliktów wewnętrznych i możemy atakować na zewnątrz. Kiedy rozmawiam z jakimś biznesmenem to często się denerwuje i czasem jest bardzo głośno. Jednak ja nie chodzę spać z tymi problemami. Ale jeśli rano przy śniadaniu pokłócisz się ze swoją żoną, to potem ten problem śledzi cie przez cały dzień”.

 

Tak też było z van Gaalem?
„Chcę już skończyć temat van Gaala. To po prostu nie było nigdy to, czego oczekiwaliśmy. Pod względem pracy było dobrze, ale pod względem osobowości już nie. Dla nas ważne jest aby oprócz fachu w ręku mieć też coś z człowieka”.

 

Delektował się pa rundą jesienną?
„W szczególności dobrze wspominam te cztery czy pięć spotkań u siebie, w których pokazaliśmy wspaniała piłkę. W ostatnich latach często prowadziliśmy 1:0, potem drżeliśmy o wynik, strzelaliśmy druga bramkę i na końcu wygrywaliśmy zazwyczaj 2:1. A teraz były to spotkania, w których po 30 minutach wszystko było już jasne. Wtedy siedzi się na górze zupełnie inaczej i delektuje spektaklem”.

 

Gdzie było lepiej: na trybunie czy na ławce?
„Na ławce na pewno przeżywało się to wszystko intensywniej. Na dole adrenalina mocno wzrastała, gdy mogło się na przykład nakrzyczeć na liniowego”.

 

Kto tam u was na górze jest najspokojniejszy, a kto najbardziej impulsywny?
„Karl Hopfner jest najspokojniejszy z nas wszystkich. Jednak ja w sumie też jestem spokojny w przeciwieństwie do Karl-Heinz Rummenigge. Ja przy nim wypadam jak owieczka. Karl-Heinz często nas pyta: znowu mnie poniosło?”

 

Na co ostatnio pan się zdenerwował?
„Co mnie zdziwiło: Dortmund zostaje mistrzem, a z Ligi Mistrzów wylatuje zasłużenie. Pomimo tego zostaje drużyną roku. Rok wcześniej zostaliśmy mistrzami, wygraliśmy puchar Niemiec, zagraliśmy w finale Ligi Mistrzów, ale drużyną roku już nie zostaliśmy. To trochę komiczne”.

 

Czy takie tytuły są dla pana ważne?
„Absolutnie. To nie sprawia, że nie śpię po nocach ale to jest kwestia szacunku. W tej kwestii FC Bayern ma problem ponieważ wiele osób ma kompleks w stosunku do nas spowodowany zazdrością. Oni wszyscy myślą, że pieniądze dostaliśmy w spadku po jakieś bogatej ciotce z Ameryki czy tez wygraliśmy w lotto. Jednak tak nie było. Pracowaliśmy ciężko na te wszystkie pieniądze. Chcę jeszcze przypomnieć, że gdy w 1970 roku przychodziłem do Monachium to liczył się tylko jeden klub: 1860!”.

 


W 2011 roku głosnym tematem była próba samobójstwa Babaka Rafatiego. Czy po tym zmieniło się coś w stosunku do sędziów?
„Po tym  zajściu były dwa czy trzy spotkania, po których chciałem zejść do szatni sędziego i powiedzieć mu co o tym myślę. Jednak tego nie zrobiłem”

 

Wiele osób obwinia za to media.
„Uważam, że ten temat jest za bardzo wyolbrzymiany. W Siemensie na pewno jest więcej wypaleń zawodowych niż piłce. Ja jednak nie narzekam. Problemem tutaj jest 24-godzinna obserwacja. Jak kiedyś miałem wywiad z ‘TZ’ to następnego dnia inne gazety brały urywki z niego i umieszczały u siebie. Jeśli dziś udzielę wywiadu o 12 i będzie w nim cos ciekawego, to o 13 będzie ten urywek na wielu stronach internetowych. Tutaj nie ma granic. To nie jest zarzut z mojej strony, ale fakt. Po prostu inny przykład. Kiedyś mogłem iśc spokojnie na Oktoberfest, teraz zostałbym sfotografowany z 500-razy podczas samego przejścia z Hipodromu do namiotu. W sumie jest to zabawne”.

 

Czy czasem żałuje pan swojej popularności?
„Bardzo rzadko. Przeważnie wtedy jak mam zły humor. Pan może wejść do restauracji i usiąść w kącie, pójść na Oktoberfest: wypić jedno czy dwa piwa i od razu świat jest lepszy. Jako znana osoba trzeba uważać by wyjść potem z tego namiotu w linii prostej. Na ciebie jest zwrócona masa oczu. My musimy wszystko robić ostrożnie i z rozwagą. W mojej fabryce dajemy dodatkowe pieniądze za higienę jak żadna inna firma. My wiemy: a nuż coś się zdarzy”.

 

Theo Zwanziger rezygnuje. Jest pan zaskoczony?
„Miałem przed tygodniem z nim, Hopfnerem i Rummenigge intensywną rozmowę. Wtedy nic na to nie wskazywało”.

 

Poczuł się pan zawiedziony?
„Byliśmy wszyscy zaskoczeni. Jednak zanim coś na ten temat powiem to chce najpierw osobiście z nim porozmawiać”

 

Czy Wolfgang Niersbach będzie jego następcą?
Z logicznego punktu tak”.

 

Dla pana ta posada nie wchodziła w grę, mimo że w przeszłości myślał pan o tym.
„To jest różnica. Prezydent DFB to duża władza. Jako prezydent ligi można też nadal być prezydentem klubu. Ja Bayernu nie oddam tak szybko”.

 

Źródło: tz.de

Źródło:
Serek

Komentarze

REKLAMA
Trwa wczytywanie komentarzy...