Zachęcam do zapoznania się z felietonem Marcina Oltona, jednego z kibiców FCB.
Zawodnicy Bayernu Monachium są w ostatnim czasie na ustach całego futbolowego światka. Czy to za sprawą niespotykanego, pierwszego w 50-letniej historii Bundesligi tak długiego bezbłędnego startu w rozgrywkach, czy niechlujnych dwóch końcowych kwadransów blamażu w Berlinie, w którym główne role odegrali piłkarze Dumy Bawarii. Cały medialny szum na Säbener Straße zdaje się w zasadzie omijać tylko jednego gracza, któremu jednak monachijski wiatr zaczyna znowu wiać prosto w oczy.
Ostatnich kilku miesięcy Mario Gómez nie może bowiem zaliczyć do udanych. Mimo że drugi sezon z rządu zakończył jako trzeci najskuteczniejszy piłkarz świata, a w klasyfikacji strzelców Ligi Mistrzów uległ już tylko Lionelowi Messiemu, to właśnie głównie snajperowi oberwało się za porażkę na własnym podwórku w ostatnim i najważniejszym meczu minionego sezonu klubowego. Przełożony pokonanych, Uli Hoeneß, nie przebierał w środkach i zaraz po przegranym finale nie tylko otwarcie skrytykował w mediach swojego podopiecznego za nieskuteczność w kluczowych momentach, ale też podważył jego klasę piłkarską. Minął kolejny miesiąc, a Gómezowi znów się publicznie dostało, tym razem za postawę na polsko-ukraińskim turnieju. Najbardziej poczytny niemiecki tygodnik właśnie w osobie napastnika, a także jego doświadczonych kolegów z Monachium, Bastiana Schweinsteigera i Philippa Lahma, upatrywał winowajców klęski na europejskim czempionacie. Gómez już w dwóch pierwszych meczach turnieju zdobył trzy gole i dwukrotnie poprowadził swoją reprezentację do zwycięstwa, będąc przy piłce jedynie rekordowe 22 sekundy. Na dalszym etapie rozgrywek nie pomógł już jednak drużynie, w fazie pucharowej został zdegradowany do postaci ledwie drugoplanowej, a jego niecodzienne osiągnięcie szybko obróciło się na jego niekorzyść - znowu stał się więc niepomagającym zespołowi kołkiem, którego rola ogranicza się jedynie do dokładania nogi w polu karnym.
Co więcej, gdy posezonowy urlop Niemca dobiegł końca i zawodnik powrócił do Monachium, spotkała go niezbyt miła niespodzianka. Nowy dyrektor sportowy Bayernu, Matthias Sammer, w ciągu kilkunastu dni stworzył mu bowiem konkurencję, z jaką Gómez w swojej piłkarskiej karierze się jeszcze nie spotkał. Zakontraktowany został słynący z doskonałej gry głową Mario Mandžukić, jedna z gwiazd Euro 2012, na którym zdobył tyle samo bramek co jego imiennik i zarazem nowy klubowy kolega, a także popularny El Conquistador, który, mimo sędziwego jak na piłkarza wieku, w minionym sezonie udowodnił, że cały czas znajduje się nie tylko w dobrej formie fizycznej, ale też i strzeleckiej, bo w klasyfikacji snajperów ubiegłych rozgrywek Bundesligi zajął miejsce tuż za podium.
Jakby tego było mało, na początku sierpnia na jednym z przedsezonowych turniejów Gómez nabawił kontuzji stawu skokowego i musiał poddać się operacji. Początkowo mówiło się o przerwie nie dłuższej niż trzy tygodnie i prognozowano nawet, że zawodnik może być do dyspozycji trenera już na mecz otwarcia sezonu ligowego w Fürth. Rzeczywistość okazała się jednak o wiele bardziej brutalna. Kolejny powrót, planowany na koniec września, również okazał się jedynie mrzonką i choć zawodnik od jakiegoś czasu trenuje indywidualnie, to o zajęciach z resztą zespołu może jak na razie zapomnieć. Jak twierdzi piłkarz, sam nie wie, ile jeszcze czasu zajmie mu osiągnięcie pełnej sprawności i kiedy można spodziewać się jego powrotu na niemieckie boiska.
Jupp Heynckes zdążył już pokrzepić zatrwożone serce Gómeza i zapewnić go, że po dołączeniu do zespołu nie będzie na straconej pozycji. Te słowa wydają się być jednak tylko czystą kurtuazją ze strony szkoleniowca, ponieważ wobec znakomitej jak dotychczas postawy Chorwata Mandžukicia, absencja etatowego monachijskiego golleadora jest zupełnie niewidoczna. Dlatego też trudno sobie wyobrazić, żeby zaraz po powrocie do zdrowia Gómez z automatu odzyskał miejsce w podstawowej jedenastce. Szczególnie, że jego dubler natychmiast znalazł wspólny język z nowymi kolegami i stał się integralną częścią maszyny, w której działaniu trudno doszukać się najmniejszego fałszu.
Sam Mandžukić, decydując się na transfer do Bayernu, gdzie w ataku od lat suwerennie panował tylko i wyłącznie jeden snajper, nie spodziewał się chyba, że tak szybko dostanie od losu realną szansę na zaistnienie w nowym klubie. Spekulowano, że były zawodnik Wolfsburga zostanie raczej wartościowym zmiennikiem z ławki aniżeli pierwszą strzelbą zespołu. Całą hierarchię do góry nogami wywróciła jednak kontuzja Gómeza, a Chorwat takie zrządzenie niebios wykorzystał nie w stu, a w dwustu procentach. Na dzień dobry wpakował dwa gole w Pucharze Niemiec, regularnie zaczął również trafiać w rozgrywkach ligowych. W Bundeslidze tylko raz udało mu się zaliczyć w meczu więcej niż jedno trafienie, ale jednocześnie jedynie dwa spotkania kończył bez jakiejkolwiek zdobyczy bramkowej. Taka regularność to pierwsza ze znaczących różnic między Mandžukiciem a Gómezem. Bo ten swoje strzeleckie popisy ma w zwyczaju przeplatać okresami posuchy. Druga rozbieżność to zupełnie inny styl gry obu zawodników. O ile Gómez operuje najczęściej w polu karnym i właśnie tam czeka na zagrania kolegów, tak Mandžukić raz za razem szuka gry w bocznych sektorach, stwarzając tym samym przestrzeń w szesnastce innym atakującym. Jego wszechstronność, a także wyższe umiejętności stricte piłkarskie pozwalają mu bez utraty jakości dublować pozycje skrzydłowych i zamiast samemu kończyć akcję, dogrywać piłkę kompanom. Te zupełnie nowe dla ofensywy Bayernu warianty rozgrywania ataków wniosły sporo ożywienia w przednich formacjach zespołu, a najbardziej z tej innowacji skorzystał Thomas Müller, który co i raz wypełnia lukę pozostawioną przez Mandžukicia w polu karnym. Zresztą współpraca obu zawodników układa się wręcz wzorcowo i jest jedną z głównych przyczyn tak skutecznej gry Bawarczyków na początku sezonu. Obaj panowie przewodzą w ligowej tabeli strzelców, a cztery gole to efekt wyłącznie ich bezpośrednich zagrań. Co ciekawe, monachijskie perypetie na środku ataku łudząco przypominają te dortmundzkie sprzed rozpoczęcia minionych rozgrywek, jednak w dłuższej perspektywie ciężko wyobrazić sobie podobny rezultat.
Przedłużający się cały czas powrót na boisko i rosnąca w zespole rola rywala do miejsca w składzie to jednak nie jedyne zmartwienia Mario Gómeza, ponieważ również jego pozycja w drużynie narodowej zdaje się być najsłabsza od dawna. Trzeba od razu zaznaczyć, że nigdy nie była ona zbyt silna, bo Joachim Löw nie krył się ze swoimi preferencjami co do obsadzenia szpicy w niemieckiej kadrze. Ale Gómeza zwykły bronić wyniki, czyli bramki, które seriami zdobywał i w klubie, i w kadrze. Tymczasem teraz, gdy snajper z mozołem walczy o powrót do pełnej sprawności, to Miroslav Klose, zdecydowany faworyt selekcjonera, przeżywa drugą młodość i zarówno w barwach rzymskiego Lazio, jak i w trykocie Mannschaftu strzela gola za golem. W ostatnim dwumeczu reprezentacji trzykrotnie wpakował piłkę do siatki przeciwników, a to oznacza, że już tylko jedno trafienie dzieli go od wyrównania rekordu snajperskiego Bombera Narodu. A dla Gómeza to znak, że odbicie miejsca w jedenastce Orłów może okazać się znacznie trudniejsze niż odzyskanie prymatu w ataku bawarskiego giganta.
Rekonwalescencja po poważnym urazie to zawsze trudny okres dla piłkarza. Jednak w przypadku Gómeza stracony czas boli podwójnie, bo traci on grunt pod nogami nie tylko w klubie, ale i w reprezentacji. Mimo to snajper powinien pozostać spokojny, bo stanowi on przecież zbyt dużą markę i wartość, żeby ot tak zostać rzuconym w kąt. Dodatkowo całkiem sporym promieniem nadziei mogą okazać się dla Niemca rozgrywki Ligi Mistrzów, której magia jak na razie skutecznie pęta nogi Mandžukiciowi i obnaża jego małe doświadczenie w klubowej piłce na tym poziomie. A na jego brak nie może narzekać Gómez, który w najważniejszych europejskich rozgrywkach ładował już przecież po trzy czy cztery gole w pojedynczych spotkaniach.
Marcin Olton
Autor prowadzi bloga Do jednej bramki
Komentarze