DieRoten.pl
REKLAMA

REKLAMA

Liga Mistrzów na ostatniej prostej

fot. Photogenica

W środowy wieczór „poznaliśmy” ostatnich półfinalistów tegorocznej edycji Champions League. O ile teoretycznie nie można jeszcze skreślać Manchesteru City, to w przypadku pozostałych par ciężko sobie wyobrazić by coś mogło jeszcze się zmienić.

Wtorek i środa stały pod znakiem zapytania rozgrywek piłkarskiej Ligi Mistrzów. W pierwszy dzień mieliśmy prawdziwy szlagier w Turynie gdzie Juventus podejmował obrońcę tytułu – Real Madryt. Wydawało się, że to właśnie Włosi będą w stanie przełamać hegemonię Królewskich na arenie europejskiej, ale niestety szybko musieli obejść się smakiem. Już 3 minuty po pierwszym gwizdku arbitra przyszły bohater tego wieczoru Portugalczyk Cristiano Ronaldo otworzył wynik meczu. Juventus może nie zagrał złej piłki, ale w tym dniu podopieczni Zinedine Zidane’a byli po prostu poza zasięgiem drużyny gospodarzy. Stara Dama straciła trzy bramki i praktycznie bez argumentów pojedzie na Santiago Bernabeu. Real potwierdził kolejny raz, że na Lidze Mistrzów znają się jak mało kto. Jeśli miałbym po tych dwóch dniach ćwierćfinałów typować triumfatora tegorocznej Champions League to byłby to – Real.

REKLAMA


Drugą parę wtorkowego wieczoru stanowili Bayern Monachium i hiszpańska Sevilla. Pierwszy mecz rozgrywany na Estadio Ramón Sánchez Pizjuán miał być przełomem dla podopiecznych Juppa Heynckesa, którzy w ostatnich sezonach kiepsko radzili sobie na hiszpańskiej ziemi. Jak nie Barcelona, Real to Atletico. Tym razem losowanie LM ułożyło się po myśli Bawarczyków i udało się trafić na ekipę Vincenzo Montelli – zdecydowanie niższy kaliber niż wymienione trio z La Liga. Po dobrym początku w Sewilli, goście oddali na chwilę inicjatywę gospodarzom i to zespół z Andaluzji zaczął dochodzić do sytuacji bramkowych. Po pół godziny gry Bayern musiał ponownie zmierzyć się z przeświadczeniem, że kolejny raz tracą bramkę w Hiszpanii. Gol Sevillistas podziałał na zespół Heynckesa pobudzająco i jeszcze przed końcem pierwszej części po samobójczym trafieniu Jesusa Navasa monachijczycy doprowadzili do remisu. Nic tak dobrze nie robi jak bramka zdobyta na wyjeździe – oczywiście w perspektywie rewanżu przed własną publicznością. W drugiej odsłonie było wyraźnie widać, że Bawarczycy chcieli ten mecz wygrać, ale przy jak najmniejszym nakładzie sił. Takie podejście opłaciło się dopiero na dwadzieścia minut przed końcem spotkania i to dzięki Thiago, który zapewnił drużynie gości cenne zwycięstwo na hiszpańskim terenie. W kontekście dwumeczu to Bayern jest jedną nogą w półfinale mając do rozegrania rewanż na Allianz Arena. Ostatecznie mistrz Niemiec nie pokazał nic specjalnego, co mogłoby potwierdzić, że są głównymi kandydatami do gry w kijowskim finale.


Spotkania rozgrywane w środę pokazały, że nawet murowani faworyci nie są w stanie dźwignąć presji i po pierwszym meczu zostają z niczym… Jurgen Klopp kolejny raz udowodnił, że jako nieliczny z europejskich trenerów potrafi obnażyć taktykę Pepa Guardioli. Tak jak w Bundeslidze gdy prowadził Borussię Dortmund, a Hiszpan rządził w Monachium – tak teraz trenerski bój rozegrał się na Anfield Road. Podopieczni Kloppa w pół godziny odłożyli marzenia City o grze w półfinale LM, być może na kolejny rok. Trzy szybkie bramki w pierwszej połowie ustawiły dwumecz pod ekipę The Reds, mimo że w drugiej części spotkania gospodarze całkowicie przeszli do defensywy. Manchester City, który zagrał w możliwie optymalnym ustawieniu nie był w stanie zaszkodzić bardzo dobrze funkcjonującemu kolektywowi z Liverpoolu. Niemiecki szkoleniowiec dał Guardioli nie lada zagadkę do rozgryzienia na kolejny tydzień. Obywatele stoją przed ciężkim zadaniem, bowiem Liverpool przyjedzie na Etihad Stadium z solidną zaliczką i raczej zrobi wszystko by po latach zameldować się w ½ finału Champions League. Z kolei Pep Guardiola podobnie jak w Niemczech, po szybkim triumfie na krajowym podwórku nie potrafi zebrać drużyny, która mogłaby powalczyć w europejskich pucharach. Za tydzień to City walczy o życie.


W ostatnim środowym meczu faworyzowana FC Barcelona podejmowała na Camp Nou włoską AS Romę. Ostatnia potyczka rzymian z Blaugraną w Katalonii, w ramach LM to rok 2015 i sromotna porażka 6:1. Wielu typowało podobny wynik w środę. Tak naprawdę w pierwszych trzech kwadransach gospodarze nie byli w stanie sforsować dobrze grającej defensywy podopiecznych Eusebio Di Francesco. Roma starała się jak najdłużej przebywać przy piłce, co oczywiście nie było po myśli zespołu Ernesto Valverde. Dopiero uderzenie Leo Messiego i błąd kapitana drużyny gości Di Rossiego dał prowadzenie ekipie gospodarzy. Do tego momentu Roma prezentowała się całkiem nieźle. Na przerwę piłkarze schodzili przy wyniku 1:0 dla Barcelony. W drugiej części mimo ataków ze strony Giallorossich, to Duma Katalonii kontrolowała przebieg gry i coraz śmielej dochodziła do sytuacji strzeleckich. Worek z bramkami otworzył się w 55 minucie po kolejnej w tym meczu samobójczej bramce drużyny gości (Konstantinos Manolas). Zaledwie chwilkę później Pique podwyższył wynik na 3:0. Wtedy już było wiadomo, że Barcelona do Rzymu pojedzie na wycieczkę, bo raczej trudno wierzyć w to by obecnie trzecia siła w Serie A była w stanie wyeliminować przyszłego mistrza Hiszpanii…. Na dziesięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry Edin Dżeko strzelił honorowego gola, bardziej na pożegnanie z Ligą Mistrzów – niż na jakiekolwiek nadzieje o grze w półfinale. Na tym oczywiście nie skończyło się na Camp Nou, gdy w 87 minucie Suarez ostatecznie dołożył czwartą bramkę dla gospodarzy i Barcelona przypieczętowała awans do dalszej fazy rozgrywek.

***

REKLAMA


Tak naprawdę Sevilla jeszcze nie jest na straconej pozycji, aczkolwiek ciężko przewidzieć, żeby Bayern na Allianz Arena stracił dwie bramki i dał sobie wyciągnąć awans do najlepszej „czwórki” w Europie. Podobnie w kontekście rewanżu w Manchesterze gdzie wiadomo, że podopiecznych Guardioli stać na to żeby zaaplikować Liverpoolowi przynajmniej trzy bramki i doprowadzić do remisu. Z drugiej strony Jurgen Klopp zrobi wszystko by nie być stratnym po tym dwumeczu i dać kibicom z Anfield nadzieją na to, że mogą zburzyć dotychczasowy porządek w europejskich pucharach. Po tym co widzieliśmy w środę wcale nie jest to takie niemożliwe. Z drugiej strony mamy jeszcze Bayern, Real i Barcelonę. Zespół Heynckesa nie pokazał wielkiej piłki, ale przed nimi jeszcze rewanż na AA co może potwierdzić, że mecz na wyjeździe był tylko na pół gwizdka. Z kolei drużyna Zidane’a i Valverde nie powinna mieć większych problemów by utrzymać wypracowaną zaliczkę z pierwszego meczu. Pewne jest, że w półfinale zobaczymy dwie hiszpańskie ekipy i jedną angielską. Jedyny reprezentant Bundesligi zaburzy układ z La Liga?


Mateusz Brożyna

Źródło: własne
Broqu

Komentarze

REKLAMA
Trwa wczytywanie komentarzy...