W tym felietonie na próżno będzie szukać nawiązań do filmu wyreżyserowanego przez Louisa Leterriera. Jednakowoż po długim i skrupulatnym rozważaniu - doszedłem do wniosku, że taki tytuł tego tekstu jest jak najbardziej trafny.
W końcu mowa o czymś więcej niż o zwykłym, weekendowym meczu. Sezon piłkarski rozpoczyna się mniej więcej w końcowych dniach sierpnia, a przygotowania trwają około półtora miesiąca dłużej, w zależności od tego, czy latem odbywała się jakaś znacząca, futbolowa impreza. W roku 2013 - z wyjątkiem mało medialnego Pucharu Konfederacji - nic specjalnego się nie działo. Piłkarze największych europejskich potęg mogli więc szybciej zacząć przygotowania do nadchodzącego sezonu. Chodzi oczywiście o właściwe nastawienie mentalne, preparację fizyczną i ponowne nabranie głodu sukcesów, zapewniającego odpowiednią motywację. Czy ten głód odnosi się jednak do wspomnianych ligowych spotkań, rozgrywanych weekendowymi popołudniami? Po części na pewno tak, ponieważ regularne zwycięstwa na krajowych podwórkach - w ostatecznym rozrachunku dadzą jednej drużynie tytuł tej najlepszej na terenie danego państwa. Tytuł, który zdobyty - daje sporą satysfakcję, ale przegrany - znacznie większą gorycz. Przecież my - kibice Bayernu Monachium - nie przeżylibyśmy kolejnego upokorzenia w Bundeslidze dokonanego przez znacznie mniej medialny, uboższy i czysto sportowo - gorszy - zespół. Z kolei zdobycie tytułu najlepszej drużyny w Niemczech - jest dla Die Roten jedynie celem minimum. Tak prezentują się realia, bez sensu jest się z tym kłócić.
Co więc może być głównym celem dla europejskich gigantów (jak chociażby Bayern) do zrealizowania w trakcie sezonu? Ano jest taki jeden puchar, którego wygranie jest równoznaczne z symboliczną koronacją na królów Europy. Mowa oczywiście o szalenie prestiżowej, przesiąkniętej pieniędzmi, napompowanej medialnie, niewyobrażalnie silnej sportowo - Lidze Mistrzów UEFA. Dla wielu zespołów to trofeum może być potężnym ekonomicznym zastrzykiem, dla innych (tych bogatszych) zaś - ucieleśnieniem futbolowej dominacji na Starym Kontynencie. Samo zwycięstwo w tych rozgrywkach jest spełnieniem jednego z największych marzeń każdego piłkarza.
Piłka nożna to jednak taki sport, w którym dwie drużyny stają na przeciw siebie i wyciskając maksimum ze swoich futbolowych możliwości - dążą do wygranej. Liga Mistrzów (wcześniej po prostu Puchar Europy) to rozgrywki, w których dochodzi do epickich starć największych piłkarskich potęg. Wówczas cały rytuał tego najpopularniejszego na świecie sportu eksponowany jest najbardziej. Uroczysta pieśń, która powstała w wyniku adaptacji hymnu koronacyjnego Georga Friedricha Händla; wspaniała medialna otoczka; najlepsi piłkarze świata, gotowi do zaprezentowania pełnego wachlarzu swoich niebanalnych umiejętności - wszystko to sprawia, że Liga Mistrzów w swojej obecnej - jak i poprzedniej postaci - elektryzuje kibiców z całego świata w późne, wtorkowe, bądź środowe wieczory już od 1955 roku.
Wisienką na torcie są jednak spotkania, które odbywają się w końcowych fazach turnieju. Mecze, które już po zestawieniu, nie potrzebują żadnej dodatkowej reklamy. Starcia faktycznie najlepszych drużyn w Europie i na świecie. Po tym stosunkowo długim i rozległym wstępie, mogę z dumą zakomunikować fakt strasznie oczywisty, dobrze znany każdemu czytelnikowi tej strony. Dnia 23.04.2014 o godz. 20:45 w Madrycie, na Estadio Santiago Bernabéu oczy całego piłkarskiego świata będą podziwiać spotkanie drużyny, która to prestiżowe trofeum zdobyła najwięcej razy - bo aż 9 - Realu Madryt, z aktualnym obrońcą tytułu - Bayernem Monachium.
Przykładów historycznych mogących poświadczyć o tym, że jest to mecz z najwyższej możliwej półki - jest całe mnóstwo. Nie po nie będę jednak tutaj sięgał. Kibice Bayernu w maju ubiegłego roku mogli znów w końcu obnosić się z bycia fanami najlepszej drużyny w Europie. La Bestia Negra (jak mają w zwyczaju nazywać bawarskiego giganta w Madrycie) po wielu upokorzeniach rozegrała genialny sezon, po kolei demolując wielkich, potężnych przeciwników, dopełniając dzieła zniszczenia w Londynie, na Wembley, przeciwko największemu obecnie rywalowi - Borussii Dortmund. Dzisiaj nie jest to już ten sam Bayern, który siał postrach w całej Europie. Jest to jednak w dalszym ciągu drużyna zdolna do tego, by jako pierwsza w historii obronić trofeum Ligi Mistrzów. Mimo ewidentnej obniżki formy, Duma Bawarii nie przestaje uchodzić za faworyta do wygrania całych rozgrywek.
Innym kandydatem do objęcia europejskiego tronu jest właśnie najbliższy rywal Bayernu - Los Blancos z Madrytu. Real wydaje się powoli wracać na tory, którymi szli przez te wszystkie lata będąc absolutnymi rekordzistami pod względem triumfów w Champions League. Liczby jednak powoli zaczęły tracić na znaczeniu i nadszedł czas, by Real musiał ponownie bronić swej dumy bardziej aktualnymi wynikami. To im się udaje. Real od dosyć dawna nie wydawał się być w tak wysokiej formie jak obecnie. Całą sytuację podsyca fakt, że najlepszy piłkarz świata wg. FIFA - Cristiano Ronaldo - wrócił już do treningów i na środowe spotkanie wyjdzie w pełnej gotowości.
Chyba każdy śmiało mógłby sobie dopowiedzieć jeszcze wiele różnych argumentów udowadniających, że spotkanie Real - Bayern to istne Starcie Tytanów. My - jako kibice FCB - mamy nadzieję, że z tego starcia wyjdziemy zwycięzcy. Jakie są na to szanse? Nie chcę tego oceniać. Nie muszę. Prawdziwi fani w takich chwilach na bok odkładają racjonalne myślenie i żyją głęboką, sportową nadzieją. Chciałbym po prostu zaapelować do Was wszystkich, abyście w momencie wychodzenia piłkarzy na murawę podczas jutrzejszego meczu - widzieli naszych bawarskich wojowników już jako zwycięzców. Natomiast w chwili rozpoczęcia spotkania przez arbitra - z dumą krzyknęli: Pack Ma's! To daje bardzo wiele, uwierzcie mi. Odliczajmy zatem czas, bo zostało go już bardzo niewiele (w momencie pisania tego felietonu - 25 godzin) i wyczekujmy, aż Starcie Tytanów - z udziałem naszego Bayernu - w końcu się rozpocznie!
Mia san Mia!
Komentarze