DieRoten.pl
REKLAMA

REKLAMA

Felieton: Piłka jest okrągła, a bramki są dwie

fot. J. Laskowski / G. Stach

Za tym złotym zdaniem Kazimierza Górskiego kryje się całe piękno futbolu, ukryte w jego nieprzewidywalności. Między innymi dlatego jest to najpopularniejszy sport na świecie i jeden z najbardziej emocjonujących. Wiedzą to kibice, ale zapomnieli chyba „specjaliści”…

REKLAMA

 

Mecz Juventusu z Bayernem, to był mecz o być, albo nie być w Lidze Mistrzów. Co do tego nikt nie miał wątpliwości. Wszyscy zgadzali się też, że zwycięstwo jednej z tych drużyn, to niewyobrażalna wręcz katastrofa dla przegranego. Wszak są to dwie wielkie firmy futbolowe, znane na całym świecie. Dziwić tylko mogła niezwykła zgodność co do zwycięzcy tego spotkania, który został wyłoniony przez fachowców na długo przed rozpoczynającym mecz gwizdkiem.

 

Piłkarze Starej Damy do meczu przystępowali w podniesionych po zwycięstwie nad Mistrzem Włoch morale. A przynajmniej tak twierdziły media, bo w gruncie rzeczy zwycięstwo nad Interem sytuacji Juve w tabeli drastycznie nie zmieniło. Szanse na prześcignięcie grających jak maszyny podopiecznych Mourinho są niewielkie – strata to nadal 5 pkt, a szansa, że maszyna Portugalskiego trenera nagle zacznie rzęzić jest mała. Kibice Juventusu i trener Ciro Ferrara wiedzieli, że dużo ważniejszy będzie awans do następnej rundy Ligi Mistrzów. I dla klubu i dla bezpieczeństwa posady trenera. Do awansu wystarczał remis.

REKLAMA

 

Bayern po wymęczonym zwycięstwie z jedną ze słabszych drużyn Bundesligi podchodził do tego meczu jak do finału, meczu ostatniej szansy. Najgorszy w historii początek sezonu, mecze w kratkę, gdzie często gwiazdy z Monachium upokarzane były przez teoretycznie słabsze drużyny i w końcu nieustanne kontuzje nękające gwiazdy Bawarczyków sprawiły, że nikt nie dawał Bayernowi szans na awans. Konflikty między drużyną i trenerem, których główną ofiarą jest Luca Toni, jeszcze sezon temu najlepszy snajper Bayernu, były na ustach całych Niemiec. Posada Louisa van Gaala z kolejki na kolejkę wydawała się być coraz bardziej zagrożona. Wszystkie czynniki i okoliczności wskazywały na Juventus, jako klub który awansuje. Wielu komentatorów sportowych jednak zapomniało, że Bayern, którego marka już może trochę zakurzona, zapomniana na europejskich salonach, to nadal czołowy klub Europy, a kryzys w którym aktualnie się znajduje nie spowoduje, że piłkarze wyjdą na boisko i oddadzą awans – bo i tak już ich skazano na porażkę. Kryzys zresztą wcale nie taki głęboki, bo Monachijczycy zdążyli już wdrapać się na czwarte miejsce w tabeli, a do lidera mają stratę 4 punktów.

 

REKLAMA

I jedni, i drudzy mieli coś do udowodnienia. Obaj trenerzy nie byli pewni swoich stanowisk, nawet mimo zapewnień prezydentów obu klubów. Zresztą, jaki szef mówiłby o zwolnieniu trenera przed tak ważnym meczem? Po losowaniu drużyny Juve i Bayernu automatycznie były nominowane do przejścia dalej. Okazało się, że Bordeux, zostało niesłusznie przez niektórych skazane na grę w Lidze Europejskiej. Mistrzowie Francji utarli nosa i Włochom, i Niemcom, i wszystkim komentatorom, którzy nie wierzyli w awans, pewnie plasując się na pierwszym miejscu w grupie. O drugie musiały walczyć dwie, niegdyś Europejskie potęgi, których blask w ostatnich latach nieco przygasł.

 

Następnym powodem, dla którego to Juventus był murowanym faworytem, były kontuzje w Bayernie. W drużynie niemieckiej nie mógł wystąpić jej motor napędowy – Frank Ribery. Wracający po kontuzji Robben mecz rozpoczynał na ławce, podobnie jak Klose. W drużynie Starej Damy zabrakło jej filaru defensywy – Chielliniego, a z kontuzją łękotki wystąpił Buffon. Atak stanowić miały żywe legendy klubu: Del Piero i Trezeguet, z czego ten drugi odpoczywał w meczu z Interem, szykując się na wtorkowe spotkanie.

 

W tym meczu braku emocji nikt się nie spodziewał. Niektórzy nawet prorokowali, iż ten mecz będzie futbolową wojną, dramatyczną i obfitującą w brutalność. Bezpodstawne to sądy, bezsensu wręcz. Ku zaskoczeniu bijatyk nie było, perfidnych fauli również. Była za to gra Bayernu, jakiego w tym sezonie jeszcze nie widzieliśmy. Bayern, pozbawiony swoich skrzydeł, potrafił wczoraj latać. Nie widzieliśmy tutaj nudnej, schematycznej gry, do jakiej nas w tym sezonie Bawarczycy przyzwyczaili. Nie było na ślepo gry do przodu, każde podanie i akcja były z nietypową dla Niemców finezją. Schweinsteiger przypominał tego zawodnika, który zachwycał kibiców, kiedy przebił się do składu jako młodzian. Olic na boisku zostawił duszę i serce, a zanim zostawiłby wnętrzności – poprosił o zmianę. Bez wątpienia jeden z niekwestionowanych bohaterów meczu. Wyjątkowo dobrze prezentował się Pranjic, nominowany przez niektórych jako jeden z niewypałów transferowych Bayernu. Butt kolejny raz strzela gola Juventusowi, tym razem z monachijskim herbem na bluzie. Strzela spokojnie, wyrafinowanie, beznamiętnie. Jak zwykle. Zawodził zaś Gomez. Kupiony za 30 mln euro w odróżnieniu od Olica, który przyszedł za darmo, ani nie zostawił serca, ani duszy na boisku. Kiedy już był przy piłce, nie potrafił stworzyć żadnej dobrej sytuacji, ani nawet dobrze podać. Niepokój budziła też defensywa, a właściwie jej środek w postaci Demichelisa, który biegał wszędzie, tylko nie tam gdzie powinien. Kiedy na boisko wchodził Robben, pozostali zawodnicy już po cichu świętowali. Nie skupiali się już na atakach, na dalszych próbach pokonania Buffona. Wiedzieli, że wykonali fantastyczną robotę, że spisali się na medal, dali z siebie wszystko. Stąd Holender miał pole do popisu i dryblował gdzie się da, i kogo się da. Jego świeżości i polotu nie podzielali już pozostali, wyczerpani spotkaniem, stąd jego wysiłki skutku żadnego nie przyniosły.

REKLAMA

 

Juventus z kolei wyszedł na spotkanie, tak jak to przewidywali sympatycy Bawarczyków. Pewny siebie, pewny awansu i pewny… że przeciwnik odda im go za darmo, bo im się bardziej należy. Zostali za to surowo ukarani, bo cały mecz przewagę mieli goście, co zresztą dobitnie obrazują końcowe statystyki. Buffon mimo kontuzji robił co mógł i mimo drobnych pomyłek (raz spóźniona interwencja, przez zaczepki ze Schweinsteigerem, później wybicie piłki wprost na głowę zadziwionego tym faktem Olica…) to wielokrotnie ratował Włochów przed porażką większych rozmiarów. Diego, niegdyś obiekt pożądania włodarzy Niemieckiego klubu, udowadniał jak tylko mógł, że zrobili dobrze… nie kupując go. Kładł się przy każdej możliwej sytuacji, co frustrowało i Bayern, i widzów oglądających mecz. Wdawał się w niepotrzebne dryblingi i kiwki, i kiedy już zwabił kilku graczy przeciwnika – tracił piłkę. Nie przynosił tym rzecz jasna pożytku drużynie i w drugiej połowie został zmieniony. Drugi Brazylijczyk, znajdujący się na odmiennej pozycji, również jakoś był mniej widoczny. Mowa o Melo. Legendarny duet: Del Piero i Trezeguet był kompletnie odcięty od podań. Wszystkie akcje Juve kończyły się na środku boiska, gdzie głębokim pressingiem grali przeciwnicy. Przed meczem mówiło się, że obie drużyny grają bardzo niepewnie w obronie. Wczoraj wieczorem, więcej niż niepewnie zagrała obrona Juventusu, choć Caceres robił co mógł, by tylko wybielić się po faulu na Olicu (a może raczej po „wyprzedzeniu” przez Chorwata) w pierwszej części spotkania.

 

Po strzeleniu bramki dającej prowadzenie, Juventus cofnął się do obrony, a może inaczej – postanowił nie atakować. I taką taktykę przyjął do końca. Błąd. Wiedział to chyba każdy sympatyk piłki nożnej. Widząc niesamowicie zmotywowany Bayern, który naciera całe spotkanie i po takim ataku cofnąć się do defensywy? Bez sensu. Dziesięć rzutów rożnych nie pozostawiało wątpliwości, że jedenasty czy dwunasty w końcu musi przynieść bramkę, szczególnie, że wszystkie wykonywane były niemal identycznie – brakowało tylko szczęścia i głowy Gomeza, van Buytena czy nieco mniejszego Olica.

 

Piłkarze z Turynu pokazali, że nawet z awansem w kieszeni można przegrać. Piłkarze z Monachium pokazali, że niemożliwe staje się możliwe gdy jest się zdeterminowanym i przygotowanym do gry. Wczorajszy mecz pokazał, że piłka nożna to piękny sport, gdzie nie da się niczego przewidzieć, zamykając usta fachowcom i komentatorom, którzy przed meczem byli pewni awansu Włochów. Dziwiło to, bo musiało dziwić – jak łatwo odebrano szanse Bayernowi. Jak łatwo skreślono czterokrotnych zdobywców Ligi Mistrzów, rekordowych Mistrzów Niemiec i zdobywców Pucharu Niemiec. Jak tak po prostu usunięto w cień takich zawodników jak Robben, Gomez, Lahm, van Bommel? Bayern utarł wczoraj nosa Włochom, komentatorom i sceptykom skazującym ich na kryzys do końca sezonu. Juventus zaś swoich kibiców rozczarował w sposób najgorszy z możliwych, przegrywając aż 4-1 i to na własnym stadionie, i ... na własne życzenie.

 

Mecz o wszystko, miał wszystko, co mieć powinien. Emocje, bramki, niesamowite zaangażowanie (tylko jednej zdrużyny niestety). Co dalej? Ciężkie chwile przed trenerem Ferrarą. Dla Van Galla z kolei mogą się zacząć w końcu dobre dni. Czyżby kryzys w stolicy Bawarii w końcu został zażegnany?

 

Autor: Przemysław Szews (Lesnik_ORI)

Źródło:
haj

Komentarze

REKLAMA
Trwa wczytywanie komentarzy...