Sezon wciąż trwa a przed Bayernem ciężka walka o uratowanie sezonu co w tym wypadku oznacza awans do eliminacji Ligii Mistrzów. Czas na podsumowanie całego sezonu jeszcze nadejdzie. Można jednak już teraz oceniać erę która w Bayernie zakończyła się w dramatycznych okolicznościach, erę Louisa van Gaala. Po zwolnieniu Jurgena Klinsmanna długo zastanawiano się kto może wyprowadzić na prostą pogrążoną w kryzysie Dumę Bawarii. Wybór padł ostatecznie na wracającego na piłkarskie salony za sterami AZ Alkmaar Louisa van Gaala. Wielu kibiców przyjęło ten wybór z entuzjazmem, jak się zresztą później okazało słusznie, gdyż pierwszy sezon pod wodzą Holendra był popisem Bayernu. Jednak już wtedy pojawiły się sygnały ostrzegawcze. Gdyby ktoś kazał mi streścić cały pobyt van Gaala w Bayernie w jednym słowie, pierwszym które przychodzi mi do głowy jest słowo „filozofia”. Jest to słowo – klucz odpowiadające na wiele pytań, dotyczących tych niemal dwóch sezonów. Właśnie swojej „filozofii futbolu” van Gaal podporządkował wszystko. A wzięła się ona z miłości, z miłości do F.C. Barcelony, której grą zachwycił się niemal cały świat. Na Holendrze zrobiła ona tak wielkie wrażenie że postanowił naśladować Katalończyków. We wszystkim. Jak postanowił tak zrobił. Jako zaś, ze należy do ludzi upartych i nie potrafiących przyznać się do błędu raz podjętej decyzji już nie zmienił. O ile zamysł ofensywnej gry krótkimi podaniami głoszony na początku mógł się podobać, o tyle inne pomysły Louisa już mniej. Zaczęło się jak w Barcelonie Guardioli od zrobienia porządku z gwiazdami. Z tym że zamiast graczy rozkapryszonych i niepotrzebnych - jak to było w Katalonii - z Bayerem musiał pożegnać się najlepszy obrońca drużyny Lucio. Potem były pomysły bardziej udane. Uczynienie rozgrywającego z Schweinsteigera, który miał stać się Xavim Bayernu udało się lepiej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, tak jak i postawienie na młodzież w osobach Badstubera, Mullera czy Contento. Filozofia choć nie zawsze idealnie to jednak działała. Jednak trwało to tylko jeden sezon. Van Gaal postanowił kontynuować wprowadzanie ideału wprost ze stolicy Katalonii i mimo braku wykonawców wymusił na piłkarzach Bayernu wolne rozgrywał piłkę w środku pola. Nie chciał przy tym widzieć, że van Bommel to nie Iniesta, a Bawarczycy tracą w ten sposób swoją największą siłę czyli szybkie kontrataki bokami. Kolejnym krokiem naśladownictwie było wystawienie przez Holendra w bramce młodego, niedoświadczonego wychowanka Thomasa Krafta, na wzór Valdesa. Zapomniał przy tym, że błędy tego drugiego przez wiele sezonów śniły się po nocach kibicom Barcelony. Im dłużej van Gaal pracował w Bayernie tym bardziej widoczne było, że filozofia naśladownictwa staje się istotniejsza od realiów. To co miało być drogą na szczyt okazało się gwoździem do trumny. To przez naśladownictwo przegrany został dwumecz z Interem w Lidze Mistrzów, gdzie mimo korzystnego wyniki w pierwszym meczu Bayern atakował jak szalony i przegrał po kontratakach. To nie była filozofia Bayernu, to byłą filozofia van Gaala. Ona również symbolicznie przypieczętowała odejście Holendra, po tym jak Bayern tylko zremisował 1 – 1 z Nurnberg. Wtedy wystarczyło by Kraft wybił piłkę daleko zamiast pod nogi przeciwnika, jednak filozofia gry Barcelony, a więc zarazem van Gaala zakazuje wybijania piłki „na oślep”. Po raz kolejny okazało się, ze nadgorliwe naśladowanie wzorów prowadzi do wypaczeń. W przypadku Louisa van Gaala miłość do przyjętej filozofii footballu okazała się silniejsza niż głos zdrowego rozsądku.
Adrian Lubszczyk
Komentarze