DieRoten.pl
REKLAMA

REKLAMA

I tak jest dobrze. Letnie transfery 2017

fot. Ł. Skwiot

Okno transferowe „lato 2017” nawet nie zdążyło wystartować, a w Bayernie mamy już czterech nowych piłkarzy. Panie Rummenigge, Panie Hoeness, co się stało?

Pierwszy sezon Bawarczyków pod wodzą Carlo Ancelottiego wypadł dość blado, jednak w Monachium nikt nie traci nadziei, że zespół stać na więcej i spokojnie, z tym budżetem można powalczyć o kolejny finał Champions League. Do tej pory, główną barierą były drużyny z hiszpańskiej La Liga, (o czym wspominałem w tekście „Hiszpańska niemoc Bayernu”). Każdy szanujący się fan piłki nożnej dobrze wie, że nie wszystko zależy od trenera. Liczy się też poziom piłkarzy, jakość drużyny, a dzisiaj również szeroka kadra. Ławka rezerwowych, która w przeszłości nie stanowiła problemu w ekipie Dumy Bawarii, nagle stała się przysłowiową „piętą achillesową”.

REKLAMA

Już Pep Guardiola „łatał” na różne sposoby braki w zespole. Gdy kontuzje i urazy zdziesiątkowały skład Bayernu Monachium, na szybko ściągano ze Spartaka Moskwa Serdara Tasciego (o ile pamiętam reprezentant Niemiec rozegrał w koszulce FCB może ze dwa spotkania, do tego wchodząc z ławki rezerwowych). Te problemy dały znać o sobie, szczególnie wtedy, gdy trzeba było stanąć ramię w ramię z dobrze dysponowaną ówcześnie FC Barceloną. Obecnie Liga Mistrzów ma to do siebie, że ciężko jest w niej przetrwać grając „żelazną jedenastką”. Czasami trzeba wprowadzić drobne roszady, jak choćby w meczach pozbawionych stawki, gdy zespół ma zagwarantowane wyjście z pierwszego miejsca. Po co ryzykować kontuzje? Mistrzowie Niemiec mają sezon, w którym przez większość czasu grają na trzech frontach, kolejno Bundesliga, Liga Mistrzów i DFB Pokal. Łatwo jest o sytuację, by przy tylu meczach piłkarz doznał urazu (a co dopiero angielska Premier League, gdzie nie ma przerwy zimowej?). Dzisiaj trzeba inwestować w zawodników i odpowiednio uzupełniać braki na kluczowych pozycjach. Nie chodzi tylko o kupowanie, gdy jest okazja, ale umiejętne penetrowanie rynku, by za w miarę rozsądne pieniądze kupić jakościowego piłkarza. Wiem, wiem, dzisiaj nierealne jest by „rozsądne” kwoty miały byt w piłce nożnej. Aczkolwiek świeży przykład – Tolisso, nawet, gdy transfer zmieści się w okolicach 48 mln euro, to jak na realia światowej piłki, powiedzmy sobie szczerze promocja. Jak wiemy, trzeba dać nawet do 50 mln, żeby obsadzić pozycję bramkarza. Jak na obecne czasy i tak Bawarczycy radzą sobie całkiem dobrze. Z jednej strony zarząd FCB – umiar, rozsądek, może czasami zbyt tradycyjne podejście do polityki transferowej („Bayern nie wyda 100 mln na piłkarza”, „niemiecki Bayern” itp.). Sam optowałbym w kierunku nie wydawania zbyt wygórowanych sum na graczy, tym bardziej młodych. Jednak czasami po prostu trzeba sięgnąć głębiej do kieszeni, raz, a konkretnie. Po drugiej stronie topowe kluby z Anglii, Hiszpanii, budowane na dużych pieniądzach PSG czy nawet wracający na salony Europy Juventus Turyn, który był w stanie zapłacić za jednego zawodnika 90 mln euro. Bayern musi dostosować się do sytuacji i umiejętnie rozłożyć siły (nie martwię się o ekonomię FCB, bo w końcu to niemiecka jakość i solidność). Problemem są kluby, które operują niebotycznymi finansami psując do końca i tak już „chory” rynek piłkarski. Miejmy nadzieję, że Bawarczycy umiejętnie odmłodzą kadrę i jakościowo uzupełnią braki. Oby sezon 2017/2018 był „wielkim” powrotem Bayernu w Europie i nie chodzi o ćwierćfinał czy półfinał Ligi Mistrzów.

Póki, co należy cieszyć się z młodego Francuza Tolisso (rekord transferowy Die Roten!), Gnabry’ego (młody reprezentant kraju za 8 mln!?) oraz dwóch perspektywicznych, byłych piłkarzy Hoffenheim (Sule, Rudy – Niemcy). Bayern i tak przekroczył pewną granicę, pozyskując już czterech zawodników przed rozpoczęciem okna transferowego. Równo brak jakichkolwiek działań ze strony zarząd nie powinien wprowadzać w stan zdziwienia.


MB

 

REKLAMA
Źródło: własne
Broqu

Komentarze

REKLAMA
Trwa wczytywanie komentarzy...