Miał być lekiem na całe zło. Bramkarską opoką niczym Oliver Kahn. Talentem na miarę Ikera Casillasa i kolejnym przykładem na diament wywodzący się z głębokich rezerw Bayernu. Nie dorównał jednak ani legendarnemu „Tytanowi”, ani niezawodnemu Casillasowi, ani żadnemu z nowonarodzonych gwiazd wychowanych w Monachium. Zawiódł i z taką etykietką odchodzi do zespołu beniaminka Bundesligi- Hethy Berlin- jako piłkarz niespełniony. Ale czy naprawdę losy Thomasa Krafta mogły się potoczyć inaczej? Czego więc brakowało temu 21-letniemu chłopakowi do zrobienia oszałamiającej kariery w ukochanym Bayernie?
Przede wszystkim zaufania ze strony zarządu klubu. Nigdy nie dowiemy się co by było gdyby Hoeness i spółka dali mu prawdziwą szansę, otaczając bezgraniczną ufnością. Może i w przyszłości będziemy mogli żałować tego, jak bardzo oczekiwaliśmy bezbłędności za wszelką cenę, a może i będziemy chlubić się tym, jak łatwo odprawiliśmy z kwitkiem chłopaka, który te błędy popełniał seryjnie. Pierwszy argument na potwierdzenie słuszności decyzji włodarzy Bayernu brzmi banalnie: Michael Rensing. On też miał być bramkarzem na lata, jego też mieli nam zazdrościć najlepsi z najlepszych, a jak się ta historia skończyła każdy dobrze wie. Jednak o ile Rensing chorował na syndrom Kahna, o tyle Kraft zaraził się wirusem o nazwie Neuer. Można by pewnie dociekać o ile pewniej bronił by swoich racji Kraft, gdyby za jego plecami nie czyhał, uznawany za najlepszego golkipera w Niemczech , Manuel Neuer. Co z tego, że Thomas robił co tylko mógł aby nie dać się wmanewrować w polemikę z prasą, skoro sam prezes Uli Hoeness otwarcie wyraził chęć pozyskania właśnie Neuera.
Kraft poczuł się w takiej sytuacji bezradny.
Nie wystarczyły jego świetne interwencje w Lidze Mistrzów, chociażby w meczu z Interem w Mediolanie, nie wystarczył obroniony karny w inauguracyjnym spotkaniu rundy rewanżowej Bundesligi z Wolfsburgiem, nie wystarczył szereg odbitych, wydawałoby się, beznadziejnych piłek, skoro błędy popełnione w spotkaniach z BVB, Freiburgiem, czy Norymbergą, udowodniły obserwatorom, że mają przed oczami kolejny niespełniony talent. I choć szansę jakiegokolwiek uniewinnienia odebrał sobie fatalnym wykopem piłki na boisku odwiecznego rywala- Norymbergii, w moim odczuciu uczynienie z Krafta kozła ofiarnego, odpowiedzialnego za całe zło, które miało miejsce w ostatnich tygodniach, jest grubo przesadzone.
Wciąż mam bowiem przed oczami jego pierwszy ligowy mecz rozgrywany w Wolfsburgu. „Wilki” miały naprawdę wiele okazji by pokonać żółtodzioba, a jednak żadnemu ze sław „biało-zielonych” ta sztuka, przez dłuższy czas, się nie udawała. Doskonałej okazji sam na sam nie wykorzystał nawet arogancki Diego. Po chwili arbiter postanowił podyktować „jedenastkę” dla gospodarzy. Do piłki podszedł były król strzelców Grafite, ale ku zaskoczeniu wszystkich zgromadzonych na Volkswagen-Arena, młody Kraft doskonale wybronił precyzyjne uderzenie Brazylijczyka. Ujęcie skierowane w tym właśnie momencie na twarz przymusowego rezerwowego Joerga-Butta dokładnie pokazało, jaka zacięta rywalizacja panowała pomiędzy nim a Kraftem.
Jednak ten skromny chłopak nie dał się ponieść emocjom. Dalej robił, to co do niego należało. Wymarzony debiut 22-latka zakłócił gol Sashy Rietera, wpuszczony w ostatnich minutach gry. Jednakże obciążone konto Krafta nie wpłynęło na ogólną ocenę jego postawy. I tak oto znalazł się w „jedenastce” kolejki.
W następnych tygodniach bronił równie dobrze, ale nie rewelacyjnie.
Chwile prawdziwej chwały czekały na niego w Mediolanie. Bóg jeden wie, jak skończyłaby się rywalizacja z Interem na terenie wroga gdyby nie fantastyczne parady Krafta rodem z podręcznika Olivera Kahna.
Wiemy, niestety, jak wyglądałyby idealne interwencje w meczach z Dortmundem, Hannoverem, czy Norymbergą. Zupełnie inaczej niż te, które zaprezentował Thomas Kraft. Zamiary podbicia Bundesligi zeszły więc na dalszy plan, gdyż głównym celem młodego wychowanka stało się utrzymanie pozycji w wyjściowej „jedenastce”. Ale i ta sztuka się mu nie udała. Wraz z końcem ery van Gaala w Monachium, dobiegła końca przygoda Krafta z bramką Bayernu. Przygoda, trzeba przyznać, niełatwa, ale jakże charakterna.
Szkoda, że tylko etykietka nietykalnego daje prawo osiągnięcia jakiegokolwiek sukcesu i spełnienia własnych marzeń. Dziś Kraft może tylko pozazdrościć Neuerowi tego, iż ktoś kiedyś w takim klubie, jak Schalke, dał mu się wykazać, rozwinąć skrzydła, bronić nawet w katastrofalnych chwilach. Tak właśnie nabywa się doświadczenia. Kraft nie miał czasu na błędy, na rehabilitację. W Bayernie nie ma czasu na postanowienie poprawy.
Tak więc, w obliczu niecierpliwości zarządu Bayernu Monachium, trzymajmy mocno kciuki za transfer najlepszego bramkarza w Niemczech- Manuela Neuera, a może po prostu …za wartościowe wzmocnienia! Jedyne co możemy zrobić dla Thomasa Krafta, to podziękować za wiele pięknych parad, dać przy tym kopniaka na szczęście i życzyć samych sukcesów w nowym klubie. Kolejny wychowanek odchodzi do obozu wroga. A życie ponoć toczy się dalej…
Komentarze