DieRoten.pl
REKLAMA

REKLAMA

Nieprzypadkowy przypadek

fot. Vitalii Vitleo / Shutterstock.com

Ręce same składają się do oklasków. Kibice Bayernu Monachium mogą się ostatnio czuć jak wytrawni koneserzy sztuki zasiadający na widowni najsłynniejszych teatrów świata. W role wybitnych aktorów wcielają się piłkarze, ekspresyjny reżyser podpowiada z boku, a spektakle w ich wykonaniu chciałoby się oglądać w nieskończoność. To, że aktorzy na Allianz Arena są świetni, wiedzieli wszyscy już od dawna, a potwierdziło się to tylko na gali rozdania Pucharu Europy na Wembley w 2013 roku. Wtedy jednak, nawiązując do słów Xabiego Alonso, Bayern nie grał jeszcze jazzu. Pod batutą charyzmatycznego Don Juppa było to bardziej połącznie doskonałości Queen’ów z mocą Metallici. Wszyscy zaczęli się zastanawiać nad rolą reżysera w tamtym roku. Oto przyszedł zupełnie nowy człowiek, a z nim nowy styl i porządek. Różne opinie pojawiają się, co do oceny jego pierwszego roku pracy w Monachium. Nie ma sensu w nie wnikać, bo ile par oczu – tyle opinii. Zgodzić się jednak trzeba z faktem, że Bayern za sterami Guardioli gra inaczej. Kwestię lepiej czy gorzej pozostawiam otwartą.
 
Inaczej nie zawsze znaczy gorzej. Nie zawsze tez znaczy lepiej. O ile ocena pierwszego roku jest trudna, to z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że rok drugi to już coś innego. Tym razem innego, znaczy lepszego. Skąd ta opinia? A z obserwacji na przestrzeni paru ostatnich tygodni. Piłkarze sami przyznawali, że potrzebują czasu, żeby przyswoić filozofię Pepa, kibice też chyba tego potrzebowali. Dowodem na to, że był to dość trudny proces niech będzie zeszłoroczny start w Lidze Mistrzów. Niby była dominacja z Manchesterem United, ale kto podczas tego meczu choć raz nie rzucił w złości: „no po co tyle tych podań?!” albo komu nie zadrżało serce kiedy Evra wpakował gola na Allianz. O ile, w mojej opinii, Anglików dało się wyeliminować (podobnie zresztą jak dominować w Bundeslidze) za sprawą po prostu lepszych wykonawców, to już dwumecz z Realem należy uznać za reżyserską klapę Guardioli. To był taki trochę hoolywoodzki niewypał. Była wielka pompa, świetna obsada, zapowiadało się na hit, a był wielki klops. Pep zupełnie minął się ze scenariuszem na ten spektakl, poniósł ogromną porażkę. Ale już jego reakcja była super pozytywna i budująca. Przyznanie się do błędu i chęć nauki na nich to już zwiastun sukcesu. Odnoszę wrażenie, że mecz z Romą w Monachium zwieńczył pierwszy rozdział tego sukcesu. 
 
Póki co, wszystko idzie w dobrą stronę. Jest w tym wszystkim jednak, jedno „ale”. 
„ALE GRAJĄ!” Daleki jestem od huraoptymizmu. Daleki jestem od zachwytów i dalekosiężnych wniosków. Ale nie da się tego nie zauważyć. Styl gry, czyli dominacja, posiadanie piłki, wysoki pressing nic, a nic się nie zmieniły. Wydaje mi się, że sposób jego realizacji już tak.  Odnoszę wrażenie jakoby Bayern Guardioli poczynił ogromny postęp, który uwidacznia się w czasie jego drugiego roku pracy. Co prawda pierwsza połowa z Borussią obnażyła trochę słabe punkty taktyki ze stoperami stojącymi na 40-stym metrze od bramki przeciwnika i na chwilę wróciły koszmary z poprzedniego sezonu i feralnego półfinału w LM, ale Pep też na pewno zwrócił na to uwagę, a do tego jakby na to nie patrząc, Bayern to spotkanie wygrał w drugiej połowie miażdżąc rywala. Piłkarze sami twierdzą, że zaczynają rozumieć system trenera coraz lepiej, ten jest zaskoczony tak dobrą grą swoich podopiecznych, ale jak to on, człowiek wysoce ambitny, uważa, że ciągle mogą oni grać lepiej. I ja mu chyba wierzę… 
 
Lahm od lat jest dla mnie kandydatem do Złotej Piłki, bo piłkarsko ten facet jest po prostu kompletny. Pep wyniósł go jeszcze na wyższy poziom, kiedy wszystkim się wydawało, że ten osiągnął już apogeum swoich możliwości. Muller z roku na rok jest lepszy, Robben poszerzył grono piłkarskich geniuszy i dołączył do Argentyńczyka i Portugalczyka, Neuer stał się symbolem bramkarza doskonałego, a Lewandowski będzie lepszy i lepszy i tylko lepszy… Nie twierdzę, że to wszystko zasługa Hiszpana. Ale dowodów na to, że tak nie jest też nie ma. Jest za to jeden zawodnik, któremu współpraca z Guardiolą wychodzi ewidentnie na dobre i którego postępy są niepodważalnym sukcesem trenera. Chodzi oczywiście o Davida Alabę. Jeszcze roku temu, wydawało się, że rozmawiamy o najlepszym lewym obrońcy świata. Dziś dalej nim pozostaje. Ale oprócz tego jest defensywnym, środkowym i ofensywnym pomocnikiem, świetnym skrzydłowym (asysta do Ribery’ego z Romą palce lizać) i bywa nawet dziewiątką, kiedy Lewandowski cofa się po piłkę. 
Przy okazji meczu z Borussią Dortmund widziałem wpis z Twittera oddający bodaj całą charakterystykę Austriaka, ktoś bowiem napisał, że: „ten koleś ma 22 lata, a potrafi już wszystko.” Kto się nie zgadza, niech pierwszy rzuci… czymkolwiek chce, bo wiem, że i tak nikt nie rzuci. 
 
Dobry kot to żywy kot. Nie można go zagłaskać na śmierć. Ale jeśli coś jest dobre, to należy o tym mówić. A droga, jaką obrano w Monachium chyba jest dobra. Wszystko idzie w dobrą stronę. Cały ten postęp za sprawą Guardioli wydaje się nieprzypadkowy, zaplanowany, systematycznie ulepszany. Coś jak w niegdysiejszej reklamie pewnej marki samochodu, co to miała niemiecką precyzję i hiszpański temperament. Mimo to, postaram się doszukać pewnej dozy przypadkowości w całej dzisiejszej precyzji działania Bawarczyków. Chodzi mi mianowicie o przypadek (może bardziej wypadek) Javiego Martineza. Przed obecnym sezonem, wszyscy w Monachium zgodnie stwierdzili, że Bayern nie potrzebuje nowych zawodników oprócz tych wziętych za darmo. Troszkę (nawet bardziej niż troszkę) się z tym nie zgadzałem, bo mając w pamięci jak ośmieszył defensywę Cristiano i spółka myślałem, że wzmocnienie linii defensywy jest koniecznością. Utwierdził mnie w tym mundialowy popis Dante w meczu z Niemcami. A tu mówią, że nic z tych rzeczy. Po Superpucharze w Dortmundzie naszła mnie wizja Bayernu „północ – południe”. Tzn. Neuer co może, to obroni, a w ataku Lewy, Ribery, Goetze, Muller i Robben też dadzą sobie radę. Ale zupełnie bez obrony i pomocy może być ciężko uniknąć ponownego lania od Realu. Śmiem twierdzić, że gdyby Martinez nie zerwał więzadeł to guzik mielibyśmy w Monachium z transferów Xabiego Alonso i Benatii. Oczywiście jest jeszcze przypadek Holgera Badstubera, z tym, że z jego ponowną kontuzją trzeba się było liczyć (choć osobiście uważam go za świetnego stopera, życzę mu szybkiego powrotu do pełni zdrowia, bo będzie wielkim wzmocnieniem dla Bayernu). Nie twierdzę, że Bayern z Martinezem (jemu też naturalnie życzę powrotu do zdrowia, jak i pozostałym rekonwalescentom) byłby słabszy. Uważam, że Bayernowi był niezbędny ktoś taki jak Benatia, a klasa Alonso jest potwierdzana co mecz na boisku. Hiszpan słusznie uważany jest za zawodnika, który z miejsca poprawia grę każdego zespołu, w którym występuje, a Marokańczyk to skała, lider defensywy, którego długo w Monachium nie było. Przy nim, podobnie jak na mundialu przy Hummelsie, Boateng będzie świetnym stoperem, dużo lepszym niż w roli lidera bloku defensywnego, z którą sobie niestety nie radzi. Takim liderem, choć jeszcze się aklimatyzuje, Benatia będzie na pewno. 
 
Cieszą się w Monachium wszyscy, bo i ciężko się nie cieszyć. Pomundialowy brak formy szybko zniknął, dokonano świetnych (abstrahując od tego, czy wymuszonych przypadkiem, czy nie) transferów, a drużyna ciągle się rozwija i pracuje nad poprawą swojej gry. Łysy jegomość w modnym sweterku ciągle wymaga od swoich podopiecznych myślenia, pasji i zaangażowania w dążeniu do celu. A cel może być tylko jeden: Berlin (tam rozegrany zostanie finał Ligi Mistrzów w 2015 roku). 
 
W listopadzie już jest dobrze, ale mam wrażenie, że najlepsze Guardiola zostawił dopiero na kwiecień i maj, planując pewnie sezon skończyć w czerwcu (finał 6 czerwca). Przypadek? Nie sądzę…
 
Autor: Łukasz Kamiński
 
Źródło:
Serek

Komentarze

REKLAMA
Trwa wczytywanie komentarzy...