Miałem już przygotowany tekst na ten tydzień, ale ostatnie wydarzenia, jakie miały miejsce w Monachium sprawiły, że postanowiłem zmienić temat swojego felietonu.
Niestety stało się to, co było nieuniknione. Absolutna legenda, ikona, postać, która na zawsze zapisze się w historii naszego klubu kończy karierę. Philipp Lahm podjął, w mojej ocenie, słuszną decyzję o odwieszeniu piłkarskich butów na kołek. Nie zmienia to jednak faktu, że owa decyzja naszego kapitana wywołała we mnie ogromny smutek.
Kibicować Bayernowi zacząłem w 1999 roku. Moja miłość do tego klubu narodziła się po pamiętnym finale Ligi Mistrzów, w którym to Bawarczycy przegrali z Manchesterem United 1-2, tracąc dwa decydujące gole w doliczonym czasie gry. To spotkanie oglądałem na zielonej szkole, na małym czternastocalowym kineskopowym telewizorze, wspólne z kolegami z klasy. W Polsce jak wiadomo, zawsze kibicowało się przeciwko Niemcom, a Bayern w tamtym czasie naszpikowany był gwiazdami reprezentacji Die Mannschaft. Dodatkowo Bawaria, naturalnie kojarzona była jako land "typowo Niemiecki". Te dwa czynniki złożyły się na fakt, że cała moja klasa (i nauczyciele opiekunowie) podczas tej transmisji wspierała graczy Manchesteru United.
Ja zaś z kolei, zawsze lubiłem być przeciwko większości. I tak ze zwykłej chęci pójścia pod prąd, zrodziło się kibicowskie uczucie, które trwa do dziś. Po co się podzieliłem tą historią? Ano po to by pokazać Wam, że Bayern bez Lahma znam tylko kilka lat. Philipp w barwach Bayernu po raz pierwszy wybiegł na boisko 13 listopada 2002 roku, mając 19 lat. Serio, jak sięgnę pamięcią on praktycznie zawsze grał.
Po tym sezonie odchodzi człowiek, od którego zaczynało się zestawianie składu. Nie ważne, czy miał zagrać jako defensywny pomocnik, czy jako boczny obrońca. Na każdej pozycji grał znakomicie. Boiskowa inteligencja, elegancja, kultura, czystość gry. Długo nie będzie drugiego takiego piłkarza jak on. Imponował spokojem, techniką, czytaniem gry na boisku i nienagannym zachowaniem poza nim. Zawsze wyważony, rozważny, uważnie dobierający słowa. Tacy zawodnicy imponowali i imponują mi najbardziej. Z resztą pierwszą koszulkę Bayernu, którą kupiłem za pierwszą wypłatę miała właśnie nazwisko Lahma na plecach.
W piłce wygrał prawie wszystko co mógł: siedem Mistrzostw Niemiec, sześć krajowych pucharów, trzy Superpuchary Niemiec, Ligę Mistrzów, Superpuchar Europy, Klubowe Mistrzostwo Świata i ten najcenniejszy tytuł, Weltmeister 2014. Poza piłką też, kochająca rodzina, udane przedsięwzięcia biznesowe, sprawnie i aktywnie działająca fundacja charytatywna.
Na początku wspomniałem, że nie zdziwiła mnie decyzja Philippa o skróceniu jego kontraktu z FCB. Lahm przez piętnaście lat seniorskiej kariery grał na najwyższych obrotach, na światowym poziomie. Organizm musiał w końcu powiedzieć "pas". Najpierw usłyszała to reprezentacja, a teraz jego ukochany klub. Banalnie konkludując słynnym tekstem piosenki Perfectu "trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym". Lahm dokładnie wie kiedy to zrobić. Swoją drogą kibice z mojego pokolenia mogą poczuć się ostatnio bardzo staro. "Do widzenia" mówią Gerrard, Lampard, wcześniej Klose, a teraz Lahm.
Ciężko sobie będzie wyobrazić, że ktoś inny odbiera mistrzowską paterę na koniec roku niż nasz Philipp. Czego bym o nim nie napisał i tak będzie za mało. Zamiast tego podzielę się z Wami jeszcze jednym moim wspomnieniem. 29 czerwiec 2008 roku. Piękny początek lata, przyjemy, ciepły wieczór. Idealny dzień na obejrzenie finału mistrzostw Europy. Na stadion Ernsta Happela w Wiedniu wychodzą drużyny Hiszpanii i Niemiec. Spotkanie dwóch wielkich reprezentacji, dwóch utytułowanych piłkarskich nacji. Nie mogłem tego meczu obejrzeć samotnie w domu. Wyszedłem więc do najbliższego pubu licząc na emocjonujący i pełen akcji finał. Wszedłem praktycznie na pierwszy gwizdek. W Pubie było około 30, może 40 osób. Szybko przekonałem się, że jestem jedynym gościem w barze, który kibicuje Niemcom. Każde niepowodzenie graczy DFB kwitowane było głośnym aplauzem, a hasło "Vamos Espania" padało średnio co 20 sekund.
Kiedy w 33. minucie meczu Fernando Torres przepchnął Lahma i pokonał podcinką Lehmana, w pubie posypały się szyderczo- prześmiewcze okrzyki pod kierunkiem obrońcy Die Mannschaft. Gdy widziałem przygnębioną twarz Philippa po popełnionym błędzie i jednocześnie słyszałem chamskie odzywki pod jego kierunkiem ze strony kibiców reprezentacji Hiszpanii, moja sympatia do niego jeszcze bardziej wzrosła.
Strasznie przykro, że już niedługo nie będziemy mogli oglądać tego fantastycznego piłkarza. Jedyne co pozostaje, to korzystać z najbliższych miesięcy. Cieszmy oczy ostatnimi występami Philippa Lahma.
Mia San Mia!
Komentarze