DieRoten.pl
REKLAMA

REKLAMA

Viel mehr als ein Verein - wywiad z Hoeneßem

fot. J. Laskowski / G. Stach

Serwis internetowy TZ-OnLine przeprowadził z Ulim Hoeneßem obszerny wywiad z okazji 110 lacie istnienia Klubu, zdradzający szczegóły z jego kariery i życia, jakie mało kto z nas zdołał poznać.

REKLAMA

TZ-OnLine.de: Najpierw był Pan piłkarzem, później managerem, następnie członkiem zarządu, a dziś jest Pan Prezydentem. Jak tłumaczy Pan swoją prawie 40 letnia wierność wobec klubu?
Hoene
ß: W 1975 roku doznałem poważnej kontuzji kolana, która zmusiła mnie do refleksji nad dalsza karierą. Miałem 23 lata, a w mojej podświadomości przebijała się myśl, że na pewno nie dam rady grać do 35 roku życia. Za nic jednak nie chciałem rezygnować z pracy w tej branży, wiedząc za razem, że trener byłby ze mnie kiepski. Tak więc co rusz spoglądałem za ramię ówczesnego managera Roberta Schwana, ucząc się powoli jego profesji. W 1979 roku Prezydent klubu, pan Neudecker, spytał mnie, czy nie chciałbym przejąć posady managera klubu, a ja mając 32 lata, wiedząc, że nie ma już większego sensu grania z tak zdewastowanym kolanem, postanowiłem przyjąć propozycję. Jestem zadowolony i dumny, że tak długo służę Bayernowi.

 

Czy jest Pan w stanie wyobrazić sobie pracę w innym klubie niemieckim, czy też zagranicznym, pokroju Real Madryt, czy Manchester United?
Nie. Gdy przechodzisz do klubu jako 18 latek, pomagać mu stać się tym, czym jest dziś, tak naprawdę nie widzisz żadnej alternatywy. Jeszcze podczas aktywnej kariery piłkarskiej w swoich szeregach chciał mnie mieć Real, a już podczas pracy managerskiej swoje zainteresowanie wyraził szef FIAT Gianni Agnelli z Juventus Turyn. Nigdy jednak tak na prawdę nie byłem gotowy na opuszczenie Monachium. Straciłem moje serce dla FCB, czego nie mógłbym zrobić dla żadnego innego klubu.

 

REKLAMA

Czym było dla Pana zainteresowanie Bayernu Pańskimi usługami na początku lat 70tych?
Wtedy Bayern był dopiero w trakcie stawania się symbolem niemieckiej piłki. Pod koniec lat 60tych to przecież to TSV1860 królował w Monachium, a ich ówczesny kierownik co drugą niedzielę był na kawie u moich rodziców w Ulm. Bayern zaproponował mi kontrakt dopiero, gdy trenerem został Udo Lattek, który znał mnie jeszcze z czasów gry w młodzieżowej reprezentacji Niemiec. W pewnym sensie to właśnie Udo mnie namówił, a gdyby nie został trenerem FCB, to pewnie nie trafił bym do Monachium.

 

Czy wtedy identyfikacja piłkarza z klubem była większa niż obecnie?
Ciężko powiedzieć. W tamtych czasach nie było większej alternatywy, bo to Bayern w lidze zdecydowanie dominował, a międzynarodowo nie było przecież mowy o tym, że piłkarz za granicą nagle zaczyna zarabiać 10 razy więcej niż w FCB. Dla wielu piłkarzy po prostu nie opłacało się odchodzić.

REKLAMA

 

Co Pana zdaniem rozbudziło Pańską fascynację tym klubem?
Gdy trafiłem do Bayernu, klub był w dużej mierze kierowany posadami honorowymi. Mieliśmy co prawda tradycję, ale także i szczęście, że w połowie lat 60tych odpowiedni piłkarze zdecydowali się przejście do nas. Tak naprawdę na tym koniec. To nam wspólnie udało się zrobić z tego „klub”, przedsiębiorstwo średniej klasy, świetną markę z międzynarodową rozpoznawalnością. Bayern ma na całym świecie pozytywny image, który zbudował własnymi rękoma, a przecież taki start miały również inne drużyny.

 

Czy będąc piłkarzem przeczuwał Pan, co może pewnego dnia stać się z Bayernu?
Wygrywając 3 razy z rzędu Puchar Mistrzów Krajowym zbudowaliśmy potężny fundament ku temu, czym jesteśmy dziś. Zwycięstwa w 1974, 75 oraz 76 przyczyniły się do tego, że Bayern jest międzynawowo rozpoznawalny.

 

REKLAMA

Real Madryt ma wiele przydomków, m. in. „Mit Real” Biały Balet”, „Królewscy”, „Galaktyczni”. Co pasowałoby do Bayernu?
Mi osobiście podoba się motto Barcelony – „més que un club”, czyli „więcej niż klub”. Jednak wobec Bayernu, patrząc na niemieckie realia można to jeszcze przebić. „Viel mehr als en klub” (tłum red – „dużo więcej niż klub”). Nie jesteśmy zwykłym klubem piłkarskim, Bayern to prawdziwy kult, podmiot, który społecznie niesie ze sobą niewyobrażalna socjalną odpowiedzialność. Klub elektryzuje, czy to pozytywnie, czy tez negatywnie, nie pozostawiając nikogo bez zdania. Naszym celem było stworzenie klubu z wyraźnymi kształtami, z odpowiedzialnością i sukcesami, które nie przychodzą za wszelką ceną i wszelkimi środkami. To, że nigdy nie narobiliśmy sobie długów jest czymś, co przysporzyło nam tego szacunku ze strony tych, którzy nas zbytnio nie lubią. Nawet w ciężkich czasach próbowaliśmy poradzić sobie samemu. To jest w pewnym sensie unikatowe na świecie i wiele innych wielkich klubów nam tego zazdrości, pytając co rusz, jak my sobie z tym radzimy. Przecież dotrzymujemy kroku bez kredytu. Takie osiągnięcie jest fenomenalne.

 

Pierwsze Mistrzostwo zostało zdobyte w 1932 roku, pierwszy Puchar DFB w 1957 roku, a pierwszy Puchar Europy w 1967 roku – jak ważne są te wcześniejsze sukcesy w historii klubu?
Również i te osiągnięcia mają swą wielką wartość w historii, mimo, iż piłka swój rozkwit rozpoczęła wraz z erą medialną, gdy mecze można było oglądać nie tylko na miejscu, na stadionie, ale i w domu przed telewizorem. Szczęście Bayernu polega na tym, że właśnie pod koniec lat 60tych, gdy telewizja stawała się dostępną, klub zdobywał swoje wielkie osiągnięcia. Byliśmy w odpowiedniej chwili, na odpowiednim miejscu. Po tym wszystko było już tylko ciężką pracą.  

 

Na początku lat 60 piłka nożna „eksplodowała”, a piłkarze stali się gwiazdami medialnymi. Czy spodziewał się Pan tego?
Na drodze do dzisiejszego stanu mamy wiele kamieni milowych: wprowadzenie Bundesligi w 1963, upadek muru w 1989, gdy to liczba kibiców FCB wrosła diametralnie. Później mamy wkroczenie prywatnej telewizji i programy typu „Anpfiff” czy też „Ran”. W dawnych latach mówiło się, że czym mniej można zobaczyć w TV, tym więcej ludzi pójdzie na stadiony, co było absolutnie błędną tezą! Czym więcej piłki pokazywano w TV, tym więcej kibiców zasiadywało na stadionach. Ostatnim, znaczącym krokiem było przydzielenie Niemcom MŚ 2006, dzięki czemu otrzymaliśmy zgodę na infrastrukturę stadionową, która jest niepowtarzalna na skalę światową. To poskutkowało tym, że przybywają do nas całkiem inne rzesze kibiców. Mamy 30% udziału pań podczas meczów, bo stwarzamy po prostu dogodne warunki.

 

Umowy sponsorskie pozwoliły pewnego dnia na wprowadzenie wielomilionowych gaż. Czy nie myśli Pan czasem, że urodził się Pan o 20 lat za wcześnie?
Nie, nigdy tego nie odczułem. Wszyscy piłkarze zarabiają co prawda dziś wielokrotnie więcej niż my wtedy, jednak myślę, że my mięliśmy o wiele fajniej. Gdy spotykam się z kolegami z tamtych czasów to z całą pewnością mamy sobie więcej do powiedzenia, niż będą to mieli obecni piłkarze za 30 lat. My nie musieliśmy bać się, że przy każdym wypadzie do baru, że zaczną nas nagrywać na komórki. Mogliśmy się wyszaleć, a prasa nawet o tym by nie wiedziała. Czyli ogólnie mięliśmy mniej pieniący, ale więcej radości.

 

Teraz tak na poważnie. Gdy wygrywał Pan w 2001 roku Ligę Mistrzów będąc managerem, pierwszy raz po 1974 roku, będąc wtedy piłkarzem, o czym Pan pomyślał: o premiach, o wzroście wartości rynkowej czy tez o Bayernie, który, dzięki Pana wspaniałej pracy, Panu to wszystko umożliwił?
Dobrze to pamiętam, gdy po wygranej 4:0 nad Atletico Madryt usiadłem w szatni, trzymając Puchar. Strzeliłem wtedy dwa gole, byłem zmęczony potwornie, gdy podszedł do mnie reporter, który wyjątkowo mógł tam wejść, pytając, co teraz czuję. Odpowiedziałem mu, że gdybym mógł zatrzymać czas, to tylko w tej chwili. Czułem w sobie totalne spełnienie. To samo czułem w 2001 roku, mimo, iż jako manager ma się całkiem inną odpowiedzialność. Od razu pomyślałem, jaki wpływ ma ta wygrana na postrzeganie klubu. Triumf w 2001 był co najmniej tak wspaniały jak w 1974 roku.

 

Jak próbuje Pan wprowadzić w harmonię egzystowanie 110 letniego klubu z narastającą profesjonalizacją i komercjalizacją piłki nożnej?
Tradycja ma dla mnie wielką wartość, jednak ja sam jestem daleki od mówienia o samej tradycji. Wolę nią żyć. Jako prezydent będę dla wszystkich dostępny – zarówno dla najmłodszych jak i najstarszych. W dalszym ciągu będę się starał wywierać swój wpływ na radę, tak, aby masz kontakt z fanklubami, mecze przeciwko nim, czy społeczne zaangażowanie nigdy nie były na ostatnim miejscu. Nie wydaje mi się poza tym, że nasz zarząd zechce cokolwiek w tej materii zmieniać. Przez ostatnie 30 lat Bayern pokazał, że wyznacza sobie za cel nie tylko sukces sportowy, ale i pamięć o korzeniach. Jesteśmy świadomi odpowiedzialności, która na nas ciąży.

 

Jak Pan myśli, jak dziś postrzegany jest Bayern przez swoich fanów i członków?
Zeszłoroczne, listopadowe podsumowanie było dla nas jak balsam dla duszy. Wszyscy byliśmy spięci, bo sportowo nie szło nam za bardzo. Byliśmy gotowi na przyznanie się do winy, na przykład w prowadzeniu polityki transferowej, w kwestii trenera, za co zapewne dostalibyśmy od wszystkich „żółta kartkę”. Nagle okazało się, że obecny manager został Prezydentem, otrzymując 99.3% głosów, a trener i kapitan zostali obdarowani owacjami. Takie chwile pokazują, że mamy do czynienia z ludźmi, którzy są o wiele głębiej zakorzenieni w FCB. W tej kwestii zrobiliśmy wiele dobrego, cały czas dbając o naszych fanów. Podobne rzeczy można zauważyć i dziś. Choć tak naprawdę mamy też wielu przeciwników, zapewne również ze względu na liczne sukcesy.

 

Czy była kiedyś taka sytuacja, w której zdeklarowany przeciwnik FCB zmienił swoje zdanie?
Teraz, pracując jako Prezydent klubu dostaje listy, których o dziwo wiele ludzi pisze, że nie lubi nas, szanując za razem nasze osiągnięcia i naszą pracę. Są też i listy od fanów „Lwów”, którzy doceniają to, co zrobiliśmy z naszego kapitału. Przecież 40 lat temu start mieliśmy taki sam.

 

Czy w kwestii „Muzeum Bayernu” wpłynie Pan jakoś na ten projekt, będąc nowym Prezydentem klubu?
W tej kwestii to Karl-Heinza Rummenigge jest głównym nadzorcą. Mogę tylko powiedzieć, że wygląda to bardzo pozytywnie i już niedługo będziemy mogli ogłosić to publicznie.

 

Jak wyglądają plany wobec budowy centrum dla Amatorów w Freimann?
Mamy tu kilka wyjść, na które musimy spojrzeć najbardziej pod katem koszykarzy. Nasz wiceprezydent Bernd Rauch jest wielkim fanem koszykówki. On bardzo chce, abyśmy wprowadzili drużynę do pierwszej ligi. W związku z tym musimy zbudować hale, bez której to wszystko straciłoby sens. Hala ta, mogłaby powstać w Freimann, ale tylko wtedy, gdybyśmy zobaczyli, że ten sport ma przyszłość w Monachium.

 

Było wiele ważnych osobistości, które miały duży wpływ na wielkość Bayernu. Pan z reszta jest jednym z nich. Komu jest Pan w największej mierze wdzięczny za posługę FCB?
Jest wiele osób, dzięki którym FCB stał się tym, czym jest dziś. Poczynając od Prezydentów Franza Johna, Kurta Landauera, Roberta Endlera, Wilhelma Neudeckera i Williego O. Hoffmanna, poprzez managera Roberta Schwana, skarbnika Waltera Fernbecka, następnie, gdy w życie wkraczała coraz większa personalizacja siłami napędowymi stali się Karl-Heinz Rummenigge, Karl Hopfner, Franz Beckenbauer, Fritz Scherer. Wiele ramion musiało dźwigać „ciężar”, jakim stał się sukces Bayernu. Za to, będąc Prezydentem jestem szalenie wdzięczny.

 

Popatrzmy teraz na klub przez pryzmat ostatnich 40 lat. Z czego jest Pan najbardziej dumny?
Jest tu wiele rzeczy do wymienianie. Ponieważ siłą Bayernu zawsze był obraz całościowy. Z jednej strony będzie to AllianzArena. Gdy siedziałem na trybunach w meczu z BVB miałem ciarki na plecach. Było bardzo zimno, jednak kibice świętowali czerwono-białe przyjęcie. W drodze do domu stadion po raz kolejny świecił na czerwono. Z drugiej ośrodek treningowy: gdy ja zaczynałem, my wszyscy przebieraliśmy się w drewnianej szopie. Mięliśmy boisko, na którym od listopada do marca nie było ani źdźbła trawy. Gdy porównam to wszystko z dzisiejszym stanem to czuję się wręcz dumny. No i oczywiście to, jak klub stał się punktem spotkań fanów. Gdy zaczynałem prace managera w 1979 roku mieliśmy 8 000 członków, dziś jest ich 153 000. Stworzyliśmy coś, co mało kto osiągnął. Z jednej strony globalne przedsiębiorstwo, szanowane, z partnerami na każdym kontynencie i z osiągami, które pozazdrościć może nie jedna firma. Z drugiej zakorzeniony klub, który nie zapomina, że to fani go tworzą. Osiągnęliśmy coś, co porusza ludzi.

 

Od 2006 roku to Bayern jest samodzielnym właścicielem stadionu.
Zawsze chciałem mieć cos dla siebie. Fani też mówili, że chcą własnego stadionu, a nie jakiegoś niebieskiego. Nie mogę się doczekać dnia, kiedy powiem, że jesteśmy samodzielnymi właścicielami stadionu, a krzesła wymieniamy na czerwone.

Kiedy to się stanie?
Mamy ważny kontrakt z 1860 do lipca 2020 roku. Patrząc na obecną sytuację mogę przypuszczać, że stanie się to o wiele szybciej. Jeśli z jakiejś przyczyny szef Lwów przyjdzie do mnie i poprosi o szybsze rozwiązanie kontraktu, to sam wyprowadzę ich marszem honorowym ze stadionu.

 

Na co dziś jeszcze Pan się cieszy, gdy jedzie Pan z domu na Säbener Straße?
Nigdy nie czułem, że jadę do pracy, a do miejsca, gdzie pielęgnuje swoje hobby, swoja pasję. Nawet teraz, gdy nie mam tak dużo umówionych spotkań jestem tu trzy razy w tygodniu, ciesząc się za każdym razem, gdy wyjeżdżam z domu. To, co tu robiłem dawało mi wiele radości, nawet, jeśli czasem podjęcie decyzji nie było łatwe i przyjemne.

 

Od lat jest Pan uważany za wizjonera Bayernu i Bundesligi. Jakie założenia ma Pan odnośnie kolejnego Jubileuszu klubu, który odbędzie się w 2025 roku?
Bayern nie musi się jakoś szczególnie zmieniać. Musimy zachować zdrowe połączenie ambicji sportowej i finansowego rozsądku. Tylko wtedy myślę, że Bayern odrobi straty, jakie ma obecnie w walce o międzynarodowy sukces. Dzięki naszym działaniom w ostatnich latach jesteśmy jednym z tych klubów, które na skalę światową są na to najlepiej przygotowane. Jeśli wykorzystamy to wystarczająco mądrze, to myślę, że będziemy również skuteczni jak w latach 70tych.

 

Źródło: tz-online.de

 

Źródło:
kornkage

Komentarze

REKLAMA
Trwa wczytywanie komentarzy...