Do momentu wyjazdowego spotkania w Mińsku wszystko wyglądało dobrze. Fantastyczna seria dziewięciu wygranych z rzędu, efektowny bilans bramkowy na krajowym podwórku i świetna gra zamiotły pod dywan ostatnią, nieprzychylną wypowiedź ze strony Sammera w kierunku zespołu, w której zarzucił mu niechlujstwo i nieprofesjonalne podejście.
Pierwsza, dotkliwa porażka w Champions League wystarczyła jednak, aby szkoleniowiec Jupp Heynckes i dyrektor sportowy Matthias Sammer skoczyli sobie do oczu publicznie piorąc brudy, które tak na prawdę powinny pozostać tajemnicą szatni, a nie być przedmiotem dyskusji mediów. Już od kilku tygodni głośno mówiło się, że obaj Panowie wchodzą sobie w paradę - Ci jednak stanowczo dementowali te doniesienia, aż do wtorku...
Wszystko zaczęło się od niewielkiej krytyki ze strony dyrektora sportowego FCB, który zarzucił zawodnikom brak odpowiedniego zaangażowania w spotkaniu ligowym z Werderem Brema. "Nie graliśmy dobrze i musimy mieć tego świadomość. Popełniliśmy wiele błędów, z czego z pewnością nie możemy być usatysfakcjonowani. Nie należy patrzeć tylko na wynik, ale na obraz gry." Słowa Sammera spotkały się z aprobatą Karla Heinze-Rummenigge: "Matthias zareagował poprawnie i uderzył w czuły punkt. Nie podoba mi się ten stały chór uwielbienia i euforii" - powiedział. Co ciekawsze po meczu z BATE Borysów przewodniczący rady nadzorczej wypowiadał się już w nieco innym tonie. "Dzisiaj nie ma sensu nikogo krytykować. Stworzyliśmy dogodne sytuacje, których nie wykorzystaliśmy, a potem stało się to, co się stało. Porażka boli, ale jestem przekonany, że zdołamy awansować do 1/8 finału."
Publiczna krytyka nie spodobała się jednak trenerowi, który otwarcie powiedział co myśli: "Z formą i stylem wypowiedzi Sammera się nie zgadzam i już go o tym poinformowałem. Ważne jest, żeby krytykować konstruktywnie i nie przesadzać. Nie mam nic przeciwko Matthiasowi, dobrze nam się współpracuje, ale z doświadczenia wiem, że takie sprawy powinno się załatwiać wewnętrznie. To, co on robi, to tani populizm, który bardziej szkodzi niż pomaga. Jego narzekania mają pokazać, że nic nie jest w stanie go zadowolić. Jednak takie rzeczy powinniśmy omawiać w gabinecie, a Sammer niepotrzebnie zrobił to publicznie" - powiedział.
Sammer w ogniu krytyki ze strony trenera FCB próbował się bronić. "A co ja takiego powiedziałem, że w meczu z Werderem nie widziałem u piłkarzy stuprocentowego zaangażowania? Przecież to zwykła uwaga, delikatna krytyka, która miała być sygnałem ostrzegawczym, że nie można się zadowolić dziewięcioma wygranymi, tylko trzeba zrobić wszystko, żeby odnieść kolejne zwycięstwa. Nasz trener jest od trenowania, a nie od analizowania, co należy mówić publicznie, a co za zamkniętymi drzwiami. Wolałbym, żeby Heynckes skupił się na piłkarzach, a nie na mnie."
Atmosfera napięcia była wyczuwalna również na bankiecie pomeczowym w Minsker Crowne Plaza. Do tego stopnia, że Heynckes jako jeden z pierwszych opuścił bankiet zaraz po urodzinowej przyśpiewce na cześć Claudio Pizarro. Na zegarku było lekko po północy, jak na jego standardy - zbyt wcześnie. Całą sprawę próbuje bagatelizować prezydent bawarskiego klubu, Uli Hoeness: "Jak Sammer ma swoje spostrzeżenia na temat zespołu, to Heynckes powinien ich słuchać. Takie wypowiedzi dyrektora są w zupełności normalne. Przecież to jego zadanie! Nie od dziś wiadomo, że trener jest mniej wrażliwy, więc w końcu mógł się zdenerwować. Nie ma w tym nic nietypowego. Prasa jak zwykle stara się wyolbrzymić słowa Sammera i ich znaczenie, a przy okazji upokorzyć Heynckesa. Trener nie zasługuje na to, by był przedstawiany w tak negatywnym świetle. Obaj wykonują dobrą robotę." Jak informują niemiecki media, Uli wezwał obu Panów na rozmowę, aby rozstrzygnąć wewnętrzne różnice.
Komentarze