Po losowaniu zapanowała powszechna euforia. Zdawało się, że tym razem wreszcie fortuna uśmiechnęła się do Bawarczyków. Poprzednio Gianni „losowanie to ja” Infantino przydzielał nam kolejno Arsenal, Juventus, Barcelonę (choć tu wszystkie możliwości były równie trudne) i znowu Arsenal – przeciwników co najmniej ciężkich i niewdzięcznych. Teraz wpadliśmy na United – najsłabsze od wielu lat, pogrążone w kryzysie, w lidze bijące niechlubne rekordy i zaliczające upokarzające dla wielkości klubu wpadki – w tym na Old Traford, jeszcze nie tak dawno terenie nieomal nie do zdobycia.
My z kolei napawaliśmy się własną wielkością. W końcu polskie media dostrzegły giganta z Bawarii. Już nie Real, czy Barcelona były punktem odniesienia. Nastała era porównywania zespołów do teamu Pepa Guardioli. To my wyznaczamy trendy. Nawet fani madryckiego Realu – ze wszechmiar przekonani o własnej potędze, przyznali, że to Bayern, a nie Królewscy są topem topów. Cokolwiek dziwna była ta zmiana „frontu medialnego” - najpierw prawie nikt w nas nie wierzył, nagle uwierzyli wszyscy. Ze skrajności w skrajność. Sztuczne to i nienaturalne. I nieprawdziwe, brak tu etapu pośredniego. Ale stało się faktem.
Obie drużyny przystępowały więc do rywalizacji z zupełnie innych pozycji. Diabły zdawały się być skazane na pożarcie, Bayern na kontynuowanie tryumfalnego pochodu. I stało się – remis w Teatrze Marzeń. Dla wielu tylko remis. Ale to też pokazuje, jak wysoko zaszliśmy, a jak nisko „stoczyło się’ United. U nas żałoba, u nich euforia. A przecież wynik jest dla nas… całkiem niezły.
Pamiętacie Chelsea wygrywającą LM z nami po traumatycznej nocy na AA? Albo Liverpool, zwyciężający wielki Milan po karnych i „Dudek Dance”? Te drużyny też wyglądały bardzo źle w lidze. Dla tych drużyn też uratować sezon mogła tylko Liga Mistrzów. I uratowała. Dla United środowa konfrontacja z nami to mecz o życie. Liga została przegrana. Tylko fantastyczny finisz ekipy Moyesa przy jednoczesnym zgubieniu punktów przez Arsenal i Everton może dać MU czwarte miejsce – premiowane grą w kwalifikacjach Champions League. Ale to mało realny scenariusz – choć nie niemożliwy. Rozmawiałem ostatnio z moim serdecznym kolegą – prywatnie fanem United – powiedział mi, że jeżeli jego ulubieńcy mają nie awansować do LM, to wolałby, żeby też zajęli miejsce poza LE. Tak, żeby Manchester mógł skupić się w przyszłym sezonie tylko na lidze. W gruncie rzeczy więc najbliższy mecz z nami to dla United mecz o wszystko. Zresztą od samego początku była to dla Diabłów konfrontacja o szczególnym ciężarze gatunkowym. Albo mogąca zupełnie złamać ekipę z Old Traford albo pozwolić im uwierzyć, że w Europie – mimo ligowych klęsk – mogą się odkuć. Rozgrywki Champions League – czego nadmienione przykłady Chelsea i Liverpoolu dowodzą najlepiej – znacząco różnią się od krajowego podwórka. Tu gra się inaczej. Stąd też skrajnie optymistyczne prognozy typu 5:0 dla Bayernu na OT można było włożyć między bajki.
Dla nas też ta konfrontacja jest (dwu)meczem o wszystko. Liga wygrana, możemy grać w niej rezerwami, do końca sezonu zostały nam już tylko sparingi. Jest też Puchar Niemiec. Ale przy potencjalnym odpadnięciu z Champions League z United nawet zwycięstwo w PN (i to nawet w finale przeciw Dortmundowi) będzie tylko marnym pocieszeniem. Cel jest jasny. Bayern mierzy w obronę LM. I tylko to się liczy. Stąd też Pep rotuje składem. Wielu tu obecnych zarzucało mu, że nie wprowadza młodych. To dał im pograć w ostatnim meczu. Widzieliście, jak to wyglądało? Tak na chwilę obecną wygląda nasza młodzież. Nie ma tam zawodników na pierwszy skład Bayernu. Póki co nie ma drugiego Mullera, czy Alaby. Na siłę nie ma co takich zawodników „kreować”. Będzie talent, to się przebije. A Pep będzie pierwszym, który tę potencjalną perełkę wyłowi i na nią postawi. Wynik meczu z Augsburgiem jest kompletnie nieistotny. Co więcej – może nam bardziej pomóc, niż zaszkodzić. W końcu zobaczyliśmy, że nie mamy monopolu na wygrywanie i że można nas też pokonać. Najgroźniejszy Bayern to Bayern podrażniony, zły. Jak ten z rewanżu z Bazyleą. To wygrywanie trochę nas „rozleniwiło”. Odnoszę też wrażenie, że wszyscy nieco odlecieliśmy. I piłkarze i my – kibice, mający wręcz niebotyczne wymagania względem naszych pupili. 1:1 na OT w pierwszym meczu każda drużyna wzięłaby w ciemno. My marudzimy. Wiem, niby najsłabszy Manchester od lat. Ale United to zawsze United. To wielka drużyna, mające wybitne osobowości. A takie właśnie robią różnicę w Champions League. Więc nie marudźmy na średni pierwszy mecz, tylko weźmy się do roboty. Tylko tak można pokonać United. Tu musi być walka, pasja, zaangażowanie. Tego na Old Traford nieco zabrakło. Klepaliśmy, klepaliśmy, klepaliśmy i… klepaliśmy. Jak mawiał Guderian – „nie pukać, walić!”. I właśnie tak musimy zagrać. Siąść na United od pierwszej minuty, zaatakować. Ukryć słabość fizyczną środka pola (Lahm, Kroos i prawdopodobnie Goetze) i przerzucić akcenty gdzie indziej. W dogodnych pozycjach strzelać, a nie szukać nadmiernie koronkowych zagrań. Zagrać zdecydowanie. Mam nadzieję, że Guardiola zdoła odpowiednio zmobilizować chłopców. To będzie wojna, Manchester nie odpuści. Im pozostały krew, pot i łzy. Nasze klepanie może na to nie wystarczyć. Tu trzeba więcej. I mam nadzieję, że to „więcej’ zobaczymy już w środę.
Komentarze