DieRoten.pl
REKLAMA

REKLAMA

Pep i Carlo, w jednym stali miejscu...

fot. w

Starcie Bayernu z Realem odmieniono już przez wszystkie przypadki, deklinacje, użyto całe mnóstwo wyszukanych metafor i porównań. Dzisiaj jedna z tych bestii padnie na kolana, pogrążona w rozpaczy, pokonana przez największego wroga. Jakkolwiek byśmy o tym meczu nie pisali jutrzejszego dnia czyjeś marzenia trzeba będzie przebukować na następny sezon, czyjś pompowany balonik pęknie, ktoś będzie bardzo rozczarowany. Jeden z klubów nie osiągnie finału, mając go na wyciagnięcie ręki. Gdzie indziej dojście do półfinału najbardziej prestiżowych rozgrywek na świecie byłoby ogromnym sukcesem, ale nie w Monachium i nie w Madrycie.

REKLAMA

Z jednej strony rozbuchana, chorobliwie pożądana La Decima, magiczna liczba 10, jakby 9 zdobytych pucharów to było nic. Z drugiej strony chęć dokonania czegoś, czego nie dokonał jeszcze nikt, nigdy. Jest jeszcze jeden element łączący Dumę Bawarii i Królewskich. Trener.

Zarówno cześć kibiców z bawarska krata na piersi, jak i grupy zwolenników królewskiej bieli mają, delikatnie mówiąc, dystans do obecnych szkoleniowców, w najlepszym wypadku stosunek ambiwalentny. Awersja do włoskich trenerów jest tam dość powszechna. Kibice Realu Madryt oprócz zwycięstw chcą też pięknej, godnej królewskich barw gry. Brzydzą się stylem defensywnym, niewykorzystywaniem całej siły drzemiącej w zespole do działań ofensywnych. Nie ma tam takiego tematu jak bronienie wyniku czy stawianie autobusu w bramce. Dlatego odchodzili z Bernabeu nawet szkoleniowcy, którzy choć zdobywali tytuł, to nie w królewskim stylu. Ancelotti pewnie nie dokona tego co Capello w Madrycie, jest jednak bliżej osiągnięcia celu, do jakiego nie udało się nawet zbliżyć obecnemu szkoleniowcowi reprezentacji Rosji. A mimo to, wielu pomachałoby mu królewsko-białą chusteczką na pożegnanie.

Dzisiejszy przeciwnik Ancelottiego, delikatnie mówiąc, także nie ma samych przyjaciół w swoim obecnym miejscu pracy. Przyjście Pepa Guardioli do Monachium było jedną wielką zagadką. Jedni obawiali się, że zepsuje doskonale funkcjonujący mechanizm, inni zarzucali, że dostaje samograja (co za słowo…), którym pokierowałaby przeciętna sprzedawczyni szczypiorku na bazarze. Guardiola jakby na przekór tym drugim chciał pokazać, że nie przychodzi na gotowe. Fantastyczny system Heynckesa zaczął modyfikować, zmieniać, „udoskonalać”, wprowadzać styl, którego niemieckie boiska nigdy nie widziały. Z jednej strony zmiany się obroniły – pobite kolejne rekordy, błyskawiczne mistrzostwo, półfinał Ligi Mistrzów i finał Pucharu Niemiec. Po drodze zdobyty Superpuchar Europy i Klubowe Mistrzostwo Świata. Taki debiutancki sezon każdy brałby w ciemno. Monachium to jednak podobne miejsce do Madrytu. Tutaj dojście do półfinału nie jest sukcesem, a każde inne zakończenie od podniesienia uszatego trofeum, uznawane jest za porażkę. Wyniki również nie muszą bronić trenera. To, co zarzuca się Bayernowi Guardioli to styl gry. Narzekania przybrały na sile po ostatnich słabszych meczach aktualnego mistrza Niemiec.

Kiedy ogłoszono przyjście Pepa do Monachium uznałem to za doskonałą wiadomość. Perspektywiczny trener w najbardziej ambitnym i rozwiniętym projekcie piłkarskim w Europie. Za Guardiolą przemawiały wyniki, wiek i niesamowita pasja do futbolu. Nikt wtedy nie wiedział jak rozwinie się w drugiej połowie sezonu Bayern Heynckesa, ale nikt też nie mógł przewidzieć, czy Heynkces będzie potrafił kontynuować swoje dzieło i natchnąć nasycony trofeami zespół. Z drugiej strony Don Jupp tak poukładał poszczególne elementy w zespole, że potrzebne były ewentualne delikatne, symboliczne korekty. Doskonałe skrzydła, współpraca pomocników z bocznymi obrońcami, bardzo szybkie przenoszenie się akcji z własnej połowy na połowę przeciwnika itd. Kiedy przyszedł Guardiola pierwsze co zrobił to wysadził ułożone puzzle w powietrze, zwolnił grę, a symbolem tego było przesunięcie Lahma na pozycję defensywnego pomocnika. Zgodzić się z hiszpańskim trenerem można na pewno w tym, że jest to najinteligentniejszy piłkarz jakiego mogliśmy podziwiać w Bayernie. Jego inteligencja z pewnością kazała mu zachować profesjonalizm i bez żalenia się w mediach zmienić swoją ukochaną pozycję prawego obrońcy na środek pola. Decyzja ta początkowo wymuszona była kontuzjami i należą się gratulacje za taki pomysł. Później jednak wyzdrowiał Martinez, który zamiast wrócić na pozycję, na której w zeszłym roku był jednym z najlepszych w Europie, stawiany był na środku obrony, gdzie już w chwili transferu do Monachium wiedzieliśmy, że nie przekonuje.

REKLAMA

Zanim przejdę do podnoszonego najczęściej zarzutu dotyczącego bezproduktywnych podań, nabijania statystyki posiadania piłki i nudnej tiki-taki (uwaga, żart Tomasza Hajto: niemiecki odpowiednik tiki taki? – „tiki taken”) poubolewam jeszcze nad dwiema rzeczami. W zeszłym roku skrzydła Dumy Bawarii były postrachem całej piłkarskiej Europy. Obecnie duet Robbery jest jakby przygaszony, błyszczy incydentalnie, jest mniej aktywny, mniej intensywnie współpracuje z bocznymi obrońcami. Ribery już nie jest tym, który sam może wygrać mecz, już częściej można by to przypisać Robbenowi.

Dziwi mnie i martwi również bardzo szybkie uzależnienie gry zespołu od jednego, i to jeszcze kupionego w letnim okienku transferowym zawodnika. Oczywiście należy pochwalić Guardiolę za transfer Thiago, który choć pierwotnie wydawał się być niepotrzebnym, to gra tego zawodnika udowodniła wszystkim, że Pep ma nosa do graczy, szczególnie tych, których zna od dawna. Thiago niemal z miejsca wszedł do drużyny królującej przed rokiem na europejskich boiskach. I z miejsca stał się jej kluczowym graczem, którego brak można było w ostatnim czasie dość boleśnie odczuć. Czy zdecydowała o tym wyjątkowość tego piłkarza czy filozofia trenera, to już trudne w rozstrzygnięciu.

Najbardziej popularny zarzut, który w stronę Guardioli kierują nawet ci najważniejsi w Bayernie, zostawiłem na koniec, by ten stricte subiektywny akapit pojawił się w tym miejscu. Powiem szczerze, daleki jestem od opinii, że nieważne jak grają, byle wygrywali. Nie chcę, by oglądanie mojej drużyny było męczarnią, żeby piękna i szybka, ofensywna gra ustąpiła miejsca tak krytykowanej kiedyś przeze mnie barcelońskiej tiki-tace. Nie chcę być wierny filozofii szkoleniowca i tak jak kibice Chelsea, spijać słowa z ust trenera bezmyślnie utożsamiając się z każdą jego myślą, by później z uwielbieniem wpatrywać się w kunszt taktyczny ustawionego w bramce autobusu. Ale nie chcę też wyrzucenia Guardioli. Być może błędem było żegnanie się z Heynckesem, szczególnie biorąc pod uwagę drugą połowę sezonu, ale nie można zapominać, że Bayern to projekt długoletni, projekt który zakłada dominację w Europie, zarówno finansową jak i sportową. Dlatego to zadanie powierzono trenerowi, który w swojej kilkuletniej pracy osiągnął więcej niż jego starsi koledzy przez całe życie. I choć moje zaufanie i uwielbienie do Pepa jest dosyć letnie, to nie będę po jednym sezonie, który się jeszcze nie skończył, ferować wyroków. Nawet jeśli odpadniemy z Realem, nawet jeśli przegramy znów z BvB to trzeba będzie dać temu trenerowi jeszcze jeden sezon. Guardiola jest bez wątpienia człowiekiem inteligentnym, a inteligencja każe nam wciąż się rozwijać i, jeśli popełniamy błędy, zmieniać swoje podejście. Być może Pep swoją filozofię zmodyfikuje na potrzeby klubu, zobaczy, że radość z gry to nie tylko wymienienie 1000 podań, ale i widowiskowe strzały z dystansu, szybki oskrzydlający atak czy ustawienie piłkarzy na pozycjach, na których czują się najlepiej (po cichu chciałbym również, żeby ktoś w końcu zobaczył, że może warto poszukać dodatkowego środkowego obrońcy, przesuwając van Buytena do sztabu trenerskiego na przykład).

REKLAMA

Sam się dziwię, że pośrednio bronię Pepa, ale tak naprawdę nie bronię jego, a klubu. Guardiola zdążył już namieszać i trzeba dać szansę tym wstrząśniętym elementom na ponowne złączenie. Zapominam o niecenzuralnych słowach wykrzykiwanych po kolejnym podaniu pod polem karnym zamiast strzału, rzucam w niepamięć narzekania, że Martinez nie gra tam, gdzie chciałbym ja, że Rafinha biega z prawej strony boiska, a z przodu nie mamy czasem żadnego nominalnego napastnika. Zapominam na dziś wieczór i wierzę, że obojętnie w jakim wariancie - Lahmem nawet na ŚPO, Mullerem na skrzydle a Robbenem w ataku, wygramy i awansujemy do finału, po raz dziesiąty w historii i trzeci raz z rzędu.

Przemysław Szews

Źródło:
zachar

Komentarze

REKLAMA
Trwa wczytywanie komentarzy...