Patrząc na finisz poprzedniego sezonu, ukoronowany zdobyciem potrójnej korony, wielu zadawało sobie pytanie po co nam w tej sytuacji Pep Guardiola? Po co komu w Monachium człowiek, który miał wreszcie doprowadzić Bayern do zwycięstwa w Lidze Mistrzów, skoro ten cel został już wcześniej osiągnięty? Czy aby realizacja jego pomysłów nie doprowadzi do zniszczenia, lub choćby zakłócenia pracy, fantastycznej drużyny stworzonej przez Juppa Heynckesa? Wielu dziennikarzy i kibiców Gwiazdy Południa głośno wyrażało obawy o umiejętność odnalezienia się na niemieckim gruncie trenera o pochodzeniu innym niż rodzime, choćby nawet tak utytułowanego jak Pep. Parafrazując słowa Nikosia Dyzmy - Ja tam wolę wszystko co nasze… niemieckie. Jak to się ma do ławki trenerskiej w Monachium? Przecież podobnie jak w innych klubach, tak i tu pracowali fachowcy pochodzący z różnych stron Europy. Czy ich dorobek naprawdę budzi tak wielkie wątpliwości? Aby się o tym przekonać najlepiej po prostu sięgnąć w przeszłość i zmierzyć się z faktami.
FC Bayern nie został przyjęty w skład klubów-założycieli Bundesligi i trafił do niej dopiero po dwóch latach, czyli w 1965 roku. To właśnie od tego momentu można mówić o narodzinach Gwiazdy Południa, która z Meierem, Beckenbauerem i Müllerem w składzie, stała się liczącą siłą nie tylko w Niemczech, ale i w Europie. Analizując osiągnięcia poszczególnych trenerów prowadzących zespół wypada rozpocząć od tej chwili, gdy do Monachium zawitały rozgrywki piłkarskie z najwyższej półki.
Statystycznie rzecz biorąc, pomiędzy 1965 rokiem a zatrudnieniem Pepa Guardioli, klub prowadziło tylko 18 trenerów, z czego aż 8 było obcokrajowcami. Początki w Bundeslidze są związane z wybitnymi reprezentantami Jugosławii Zlatko Tschikiem Čajkovskim i Branko Zebecem. Čajkovski po zakończeniu kariery piłkarskiej w Hapoelu Hajfa trafił do kolońskiej akademii trenerskiej, po czym już w 1962 roku zdobył z FC Köln mistrzostwo Niemiec. Kolejnym etapem jego kariery było Monachium, gdzie stworzył zręby złotej drużyny, dominującej na starym kontynencie w latach siedemdziesiątych. Zanim odszedł do Hannoveru 96 zapisał na swoim koncie dwa puchary Niemiec i pierwszy wielki sukces międzynarodowy czyli Puchar Zdobywców Pucharów. Branko Zebec przejął stołek trenerski, po swoim przyjacielu z reprezentacji i jednocześnie szwagrze, głównie dzięki sensacyjnemu zdobyciu z Dinamem Zagrzeb Pucharu Miast Targowych. Prowadził zespół w zupełnie inny sposób, stawiając schematy taktyczne i żelazną kondycję ponad serdecznymi relacjami z zawodnikami. Sezon 1968/1969 uwieńczył zdobyciem dubletu, a więc pierwszego mistrzostwa i pucharu krajowego. Później było już gorzej i musiał odejść do VfB Stuttgart.
Kolejnym narodem, który zapisał się w bawarskich kronikach, po złotych latach 70-tych, byli Węgrzy, szanowani na całym świecie dzięki osiągnięciom złotej jedenastki z 1954 roku. To właśnie jeden z jej reprezentantów Gyula Lorant zasiadł za sterami Bayernu po odejściu Dettmara Cramera (1977). W trakcie jego, nieco ponad rocznej kadencji, klub nie odniósł żadnych sukcesów, notując przy okazji kilka spektakularnych porażek. Mimo to zarząd pozostał wierny opcji węgierskiej, zatrudniając na cztery kolejne sezony Pala Csernaia. Wybór okazał się słuszny, bo Bawarczycy błyskawicznie rok po roku zdobyli dwa mistrzostwa, dokładając do tego puchar i superpuchar Niemiec. Csernai miał zadanie tym trudniejsze, że prowadząc zespół musiał dokonać w nim zmiany pokoleniowej. Starych, zmęczonych mistrzów, takich jak Gerd Müller, skutecznie zastąpili młodzi z Paulem Breitnerem i Karl-Heinzem Rummenigge na czele.
Podczas Mistrzostw Świata w Meksyku w 1986 roku wszyscy przekonali się o sile, debiutującej w turnieju tej rangi, reprezentacji Danii, prowadzonej przez Seppa Piontka. Jednym z motorów napędowych duńskiego dynamitu był pomocnik Søren Lerby występujący już wówczas w FCB. Łącznie przez trzy sezony grał w 89 meczach strzelając 22 bramki. Monachijscy kibice zapamiętali go dzięki temu, że 13 listopada 1985 roku po rozegraniu 59 minut w meczu reprezentacji dotarł drogą lotniczą do Düsseldorfu i wystąpił w meczu pucharu krajowego z Vfl Bochum. Pracowitość Sørena, wzajemny szacunek i przywiązanie do tradycji musiały leżeć u podstaw decyzji o nominowaniu go trenerem Dumy Bawarii w 1991 roku, mimo że ani wcześniej ani później nie próbował swoich sił w tym fachu. Niestety nie był to dobry krok. Po kompromitacji w Pucharze UEFA z FC Kopenhaga (3:6 w dwumeczu) i osunięciu się na jedenaste miejsce w ligowej tabeli szybko podziękowano mu za pracę, zastępując Erichem Ribbeckiem.
Prezentacja zagranicznych gwiazd prowadzących FC Bayern nie mogłaby się obyć bez Giovanniego Trapattoniego, który rozpoczynał pracę w Niemczech w połowie lat 90-tych już jako uznana sława Calcio. Dwukrotnie próbował on swoich sił w stolicy Bawarii, prowadząc drużynę łącznie przez trzy sezony. Pierwsze podejście Il Maestro zakończyło się porażką, bo tak należy odbierać ledwie szóstą lokatę na finiszu Bundesligi, ale drugie wypadło znacznie lepiej. Do annałów klubowych przejdą nie tylko wywalczone wówczas mistrzostwo, puchar Niemiec oraz puchar ligi, lecz również słynna konferencja prasowa, podczas której Trap bardzo ekspresyjnie zdefiniował swoje problemy, nazywając piłkarzy leniami.
Ostatnią chronologicznie narodowością, jaka pojawiła się na ławce trenerskiej w Monachium przed 2013 rokiem byli Holendrzy, w osobach Luisa van Gaala i jego asystenta Andriesa Jonkera. Mieli oni za zadanie przekształcić klub, doświadczony eksperymentami Jurgena Klinsmanna, w sprawnie działającą maszynę zdolną rywalizować z najlepszymi. Dwa sezony tej rewolucji kojarzą mi się z całkowitą przebudową drużyny, pojawieniem się piłkarzy liderujących drużynie do dziś i zdestabilizowaną defensywą, skutkującą emocjonalnym roller coasterem fundowanym kibicom w niemal każdym meczu. O ile Trapattoni pomógł Bayernowi odzyskać dominację w Bundeslidze, o tyle Luis, poza zdobyciem dubletu i superpucharu w Niemczech, przypomniał Europie o Bawarczykach, dochodząc do finału Ligi Mistrzów w 2010 roku. Słabe wyniki w kolejnym sezonie połączone z iście oślim uporem Holendra w kwestiach personalnych doprowadziły do rozstania z klubem. Drużynę próbował jeszcze poprowadzić przez parę miesięcy Andries Jonker, ale bez większych sukcesów.
Czy po tej krótkiej prezentacji można autorytatywnie stwierdzić jaki trener jest dla Bayernu Monachium lepszy? Swój czy obcy? Podobne rozważania nie są niczym dziwnym także w naszym, nadwiślańskim kraju. Ileż to razy siedząc przed telewizorem po kolejnych przegranych eliminacjach mogliśmy usłyszeć wynurzenia fachowców próbujących dociec, czy lepszy jest trener z zagranicy, czy przedstawiciel, ginącego jak mamuty, gatunku polski szkoleniowiec. Z reguły w zaciszu gabinetów PZPN przekonywano się wzajemnie do tej drugiej opcji, zapominając, że szkoleniowców nie powinno się dzielić na belgijskich, francuskich czy kameruńskich, a najzwyczajniej na dobrych i złych. Istotną różnicą zauważalną pomiędzy realiami niemieckimi a polskimi jest fakt, iż za naszą zachodnią granicą wysokiej klasy fachowiec zajmujący się futbolem jest dużo częściej spotykany, a w związku z tym w Niemczech argument rodzimego pochodzenia staje się całkiem sensowny ze względu na znajomość realiów i brak bariery językowej.
Szkoleniowcy wywodzący się z zagranicy zdobyli z Bayernem na arenie krajowej pięć tytułów mistrzowskich, sześć pucharów, dwa superpuchary i jeden puchar ligi. Ze zdobyczami na forum międzynarodowym było już znacznie gorzej, bo można tu wspomnieć jedynie o Pucharze Zdobywców Pucharów z 1967 roku. Czy to mało? Myślę, że na tle swoich niemieckich odpowiedników wypadli oni dobrze, a może nawet bardzo dobrze, biorąc pod uwagę obiektywne czynniki wpływające na jakość pracy (bariera językowa, realizacja własnych nowatorskich koncepcji). Jaka w związku z tym przyszłość czeka Pepa Guardiolę? Zarząd podpisując z nim długoterminowy kontrakt postarał się o stworzenie wybitnemu Hiszpanowi maksymalnego komfortu pracy, zwiększając szanse zespołu na kolejne sukcesy. Wyjątkowo silny skład w połączeniu z pracowitością i ambicją Pepa powinny mu zagwarantować zdobycie dubletu na arenie krajowej. W pucharach europejskich może już nie być tak dobrze i ponowne wygranie Ligi Mistrzów nie będzie kwestią nadchodzącego sezonu, ale raczej kolejnych trzech. Pomimo wszystkich obaw, chciałbym w przyszłym roku ponownie świętować zdobycie potrójnej korony.
Komentarze